wtorek, 9 kwietnia 2013

20"...jesteśmy wolni, bo nie ma już nic..."



Przekraczam próg szpitala, w którym leżała Marysia z zamiarem odebrania jej dokumentacji. Boję się, że wraz z pokazaniem jej tych dokumentów nasze małżeństwo dobiegnie końca. Jeśli tam jest odpowiedni zapis, który mówi o tym, że zostały w jej organizmie znalezione substancje, które przyczyniły się do tego, że straciła dziecka. Z drugiej strony nie mogłem się wykręcić, bo co bym jej powiedział? Przecież nie mogę jej wyjaśnić, że to mój ojciec stoi za wszystkim… Między nami wszystko zaczyna się układać. Przede wszystkim wyjaśniliśmy sobie co nas gryzie i co nie daje nam spokoju. Ustaliliśmy, że kiedy medycyna nie będzie w stanie nic zdziałać w naszym przypadku, to pomyślimy o adopcji. Mam do siebie żal, że dopiero po pijaku zebrało mi się na szczerość i, że dopiero wtedy byłem w stanie powiedzieć to, co leży mi na sercu. Wiem też, że nie zrobiłem tego we właściwy sposób. Pozwoliłem jej myśleć, że obwiniam ją za tę sytuację, a to przecież nie jest jej wina. To wina mojego psychopatycznego ojca, któremu nigdy nie wybaczę. Przez to, że mieliśmy swoje problemy ostatnimi czasy, jego osoba zeszła na dalszy plan. Maria nie dociekała dlaczego tak nagle zerwałem z nim kontakt. Nie pytała też, dlaczego mama zdecydowała się na rozwód. Obawiam się, że od mojego ojca nie będzie jej tak łatwo się uwolnić i aż czasem boję się pomyśleć do czego on może się posunąć. Proponowałem mamie, by zamieszkała z nami, ale kategorycznie odmówiła. Twierdzi, że sobie poradzi, znajdując kąt u dawnej koleżanki ze szkoły. Wierzyłem jej, nie miałem wyjścia.
-Pan do kogo?
-Szukam doktora Kuzniecowa.- tłumaczę pielęgniarce cel swojego przybycia, a ta każe mi chwilę poczekać. Podobno teraz jest obchód, a Kuzniecow jest ordynatorem i musi brać w tym udział. Nie mam innego wyjścia, jak zająć miejsce i cierpliwie czekać. Mijają mnie co chwila kobiety w ciąży i szczęśliwi ojcowie, którzy albo idą z kwiatami do swoich kobiet albo dzwonią do bliskich i mówią, że właśnie urodził im się syn czy córka. Ja też kiedyś widziałem siebie w takiej roli i ciągle wierzę, że w przyszłości będę słyszał słowo „tato”, skierowane w moją stronę. Wierzyć muszę i muszę wspierać Marię, bo wiem, że wsparcie psychiczne z mojej strony doda jej otuchy i odwagi do walki. Zaczytany w jednej z plansz wiszących na ścianie, nie zauważyłem, gdy stanęła przede mną pielęgniarka i poprosiła mnie do gabinetu. Podziękowałem i wszedłem do środka.
-Dzień dobry. Ja po wypis Marii Bierieżko, a właściwie jeszcze wtedy Marii Beim.- facet się chyba dziwi, że po takim czasie przychodzę po te dokumenty, bo patrzy na mnie jak na ducha. Robi się blady. Ucieka wzrokiem wszędzie, byleby tylko nie spojrzeć w moje oczy. Momentalnie moje dłonie zaciskają się w pięści. Głowa zaczyna pracować bez zarzutu. Mogę tylko pluć sobie w brodę za to, że wcześniej na to nie wpadłem, ale uznałem, że mój ojciec sam wpadł na ten pomysł z podaniem leków wczesnoporonnych. To Kuzniecow mu pomógł dobrać odpowiednią mieszankę. On również jest winny śmierci mojego dziecka. Sam się zdradził.
-Masz coś wspólnego ze śmiercią naszego dziecka?!- podchodzę do niego i chwytam za fartuch. Mam go na wyciągnięciu ręki. Mogę sam wymierzyć sprawiedliwość już teraz, ale czekam aż sam mi się do tego przyzna. Jego milczenie jest dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Robię dość obszerny zamach i ładuje swoją pięść na jego nos. Nie trzeba poprawiać, krew już sączy się z jego nosa.
-Pan nic nie rozumie… ja musiałem to zrobić.- mógł przemyśleć zanim to powiedział. Być może po raz drugi nie zapoznałby się z moją siłą, a tak musiałem go uderzyć. Będzie mi tu pieprzył, że musiał zabić moje dziecko?! On, ginekolog-położnik?! Tyle razy patrzył na przyjście na świat nowego człowieka, a teraz mówi, że jedno z nich musiał zabić?!
-Nie zostawię tak tego. Możesz mi wierzyć, że tego tak nie zostawię. Ty i mój ojciec bekniecie za to!- już chciałem wyjść, gdy zatrzymały mnie jego słowa i dały dużo do myślenia.
-Nie masz żadnych dowodów. Masz słowo przeciwko dokumentacji szpitalnej. Mogę ci ją dać nawet zaraz, ale ona nic nie zmieni, bo nikt ci nie uwierzy. Jeśli usiądziesz, to ja ci wszystko opowiem. Mimo wszystko będę miał dla ciebie dobre wieści, ale musisz mnie wysłuchać do końca…- miał rację. Moje słowa mogą niewiele znaczyć w obliczu wojskowego szpitala oraz pomocy ze strony partii mojego ojca, która zrobi wszystko, by unieważnić każdy proces, który w jakiś sposób zagraża jej członkom. Odwracam się i patrzę w jego zakrwawioną twarz. To nie jest twarz mordercy, wiem to. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego to zrobił. Nie mam podstaw, by mu wierzyć, ale nie mam też nic do stracenia. Z tymi słowami zrobię co będę chciał, a potem mogę żałować, że nie dałem sobie szansy na to, by usłyszeć. Wróciłem i usiadłem na krześle. Kuzniecow zrobił to samo, uprzednio opatrując powierzchownie swoją twarz. Nie jest mi go żal, a i on sam chyba zdaje sobie sprawę, że zasłużył. Kiedy opanował krwotok z górnej wargi, spojrzał mi w oczy i zaczął opowiadać.
-Twój ojciec nie dał mi wyboru. Zagroził, że stracę pracę, jeśli mu nie pomogę. Nie chciałem tego zrobić, ale z drugiej strony nie mogłem zostać bez pracy. Jestem jedynym żywicielem rodziny, do tego mam chore dziecko i żonę w ciąży. Wiem, że to marne wytłumaczenie, ale innego nie mam. Mówię szczerze jak było…- mógł mówić prawdę. Mój ojciec kiedy chce osiągnąć swój cel, nie przebiera w środkach. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że posunie się do tego, by kogoś zabić. Podobno chciał za wszelką cenę rozbić mój związek z Marią. Jego nacjonalizm i szowinizm narodowy nie pozwalał mu zaakceptować faktu, że jedyny syn spotyka się z Polką. Wiadomość o ciąży sparaliżowała go i sprawiła, że chciał złapać się ostatniej deski  ratunku. Wymyślił sobie, że utrata dziecka i brak możliwości zajścia w kolejną ciążę sprawi, że nasz związek rozpadnie się. O mały włos mu się udało. Już widzę jego satysfakcję w oczach, gdy dowiaduje się, że już nie jesteśmy razem. Podejrzewam, że piłby przez cały tydzień, a najbliżsi współpracownicy razem z nim. Zastanawiam się tylko czy doktorek sobie tego nie wymyślił, by oczyścić się przede mną, a przede wszystkim przed samym sobą. Nie wyobrażam sobie z jaką świadomością on musi teraz żyć. Patrzy mi w oczy i opowiada o tym jak podawał ojcu nazwę leków, które spowodują śmierć płodu. Dobrze wie, że dla nas to nie był tylko płód. Dla nas to było dziecko, które opłakiwaliśmy, które zdążyliśmy pokochać całym sercem.
-Twój ojciec liczył na to, że wiadomość o braku możliwości zajścia w ciąże wstrząśnie wami na tyle, że rozstanie się od razu. Tak naprawdę to ta opinia lekarska nijak się ma z rzeczywistością, a pańska żona nie straciła szans na to, by w naturalny sposób zostać matką.- teraz popatrzyłem na niego jak na idiotę. Mógł sobie darować te słowa, bo niczego mi nimi nie wynagrodzi. Najpierw wmawia się nam, że Marysia nie może zajść w ciążę, a teraz nagle zmienia front i mówi, że jest zupełnie odwrotnie. Już nie mam na to wszystko siły.
-Ja sam liczyłem na to, że zdecydowanie wcześniej zdecydujecie się na podjęcie leczenia, a wtedy cała prawda wyjdzie na jaw. Proszę mi wierzyć, że nie doszło do żadnych uszkodzeń w obrębie narządów rodnych pani Marii i gdyby nie stres i zaburzenia z nim związane, zapewne spodziewalibyście się już kolejnego dziecka. Panie Juriju!- nie słyszałem ostatnich słów. Zabrałem teczkę z jego biurka i wyszedłem z jego gabinetu. Nie, nie wyszedłem. Wybiegłem jak poparzony. Nie marzyłem o niczym innym, jak tylko możliwości ochłonięcia na świeżym powietrzu. Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. Tlen wdychany do płuc sprawił, że poczułem się lepiej, ale natłok myśli w głowie nie dawał spokoju. Jak bumerang powracały słowa, że Marysia może zajść w ciążę. Powinienem się cieszyć, a nie potrafiłem. Nie wiedziałem jak mam jej o tym wszystkim powiedzieć. Znów pojawiła się obawa, że gdyby prawda wyszła na jaw, to mogłoby się to okazać dla nas fatalne w skutkach. Jestem tchórzem i nie powiem jej tego, ale zrobię wszystko, by jak najszybciej jakiś lekarz wyprowadził ją z błędu i powiedział jej, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by zaszła w ciążę. Jeśli będzie trzeba to jeszcze jutro wsadzę ja do samolotu i wyślę do Rzeszowa. Ona musi znać prawdę, przynajmniej jej część…

Dowiedziałaś się o wszystkim miesiąc później, bo tyle trwała diagnostyka doktora Piskorskiego. Kuzniecow nie kłamał. Oboje cieszyliśmy się z obrotu sytuacji i staraliśmy się, by w naszej rodzinie pojawił się ktoś trzeci. W między czasie podpisałem kontrakt z Modeną, ty obroniłaś licencjat i zrobiłaś sobie przerwę. Wyjechaliśmy do Włoch i wszystko się skończyła. Chłoptaś z USA rozjebał nasze małżeństwo…

Czy wierzyłam, że moje życie tak cudowanie się odmieni? Oczywiście, że nie. Gdzieś głęboko w sercu, prawie niezauważalnie tliła się nadzieja, że być może uda mi się jeszcze kiedyś zajść w ciążę, ale będzie to żmudna i pełna niepowodzeń droga, która nie wiadomo czy doczeka szczęśliwego zakończenia. Doczekała, a ja nie musiałam nic zrobić. Wierzyć mi się nie chce, że można się tak bardzo pomylić i powiedzieć komuś, że już nigdy nie będzie mógł spełnić swojego marzenia, jakim nie wątpliwie jest dla mnie bycie mamą. Tyle czasu wydawało mi się, że jest to fizycznie nie możliwe, a było. Zastanawialiśmy się z Jurijem jak to jest możliwe, że nie zaszłam przez ten czas w ciążę, skoro wszystko było w porządku i nie dbaliśmy o zabezpieczenie. Odpowiedź przyszła szybko sama. My tak naprawdę rzadko przez ten ostatni czas zbliżaliśmy się do siebie. Zawsze a to mnie bolała głowa, a to on był zmęczony po treningu, a później pojawiła się ta kłótnia między nami. Teraz też nie mogę powiedzieć, że jest kolorowo, bo oboje nadal próbujemy dopasować się do włoskiej rzeczywistości. Wierzyć mi się nie chce, że znów dla niego zmieniłam miejsce zamieszkania, ale chyba już taki wybrałam sobie los, że moje miejsce będzie zależne od niego. Siedzę na trybunie i pobieżnie oglądam mecz, zastanawiając się czy przypadkiem nie widziałam już gdzieś jednego z zawodników drużyny przeciwnej. Jestem przekonana, że nie jest to jakiś znany gracz, a mimo to jego twarz zdołałam zakodować w swojej głowie.
-Matt!- powiedziałam głośno, pukając się dość mocno w czoło. Przypomniałam sobie dopiero wtedy, gdy jego nazwisko zostało wyczytano z okazji przyznania mu nagrody dla najlepiej punktującego zawodnika w meczu. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl, że chłopak palił szlugi i chełpił się tym, że w przyszłości będę miała okazję o nim usłyszeć. Jak widać miał rację. Próbowałam się przedostać do miejsca, w którym żony i dziewczyny siatkarzy mogli się wymienić z nimi pierwszymi uwagami po meczu. Kiedy schodziłam na dół, wzrok mój i Amerykanina spotkał się. Na jego twarz wpłynął szczery uśmiech, a mi na jego widok w sposób niekontrolowany uwolniły się dzikie motyle w brzuchu. Przecież to absurd. Mam u swojego boku wspaniałego faceta i nie rozumiem w ogóle, dlaczego moja głowa ucieka w kierunku szatyna.
-Wiesz, że nasz klub zorganizował wspólną kolację dla obu drużyn? Oczywiście z żonami i dziewczynami. O 20 mamy być gotowi.- uśmiecham się, ale nie jest to szczery uśmiech. Słowa męża odbiją się ode mnie jak od ściany. Nerwowo spuszczam wzrok, gdy pyta mnie jak podobało mi się spotkanie i jak oceniam jego występ. Jemu tego nie powiem, ale cały mecz byłam skupiona tylko na Amerykanie i próbie rozszyfrowania jego osoby. Obok nas przechodzą koledzy z zespołu Jurija, poklepując go plecach i gratulując dobrej gry. Zaryzykuję i powiem, że zagrał dziś koncertowo mając nadzieję, że te opinie nie były próbą podlizania się mu.
-Kiedy jesteś na trybunach to zawsze wychodzi mi wszystko. Kocham cię…- jego usta odnajdują moje, a na sercu robi się przyjemnie ciepło. Idiotka ze mnie! Myślę o jakimś zapatrzonym w siebie chłoptasiu zamiast docenić, że mam kogoś takiego jak Jurij. Oddaję jego pocałunek, a zaraz po nim poganiam go, by biegł do szatni, bo jeszcze przed samą kolację chcę skoczyć na chwilę do domu i trochę się ogarnąć. Inne żony na mecze przychodzą jak na wybieg mody, a ja jak zwykle założyłam koszulkę Jurka i naciągnęłam na to klubową kurtkę. To wyznanie szatyna sprawiło, że miała ochotę dzisiejszego wieczora oddać się zabawie z nim. Kto wie,  może jeszcze dziś rozpoczniemy pracę nad potomkiem. Myślę, że jestem na to gotowa, a i on na pewno nie będzie miał żadnych przeciwwskazań…
…mam pecha, bo mąż nie chce się bawić, a ja po kilku niezaplanowanych drinkach jestem w wybornym towarzystwie. Kolacje z restauracji przeniosła się do pobliskiego klubu. Jurij oponował, chciał wrócić do domu, ale udało mi się go namówić na to byśmy zostali. Tak dawno nigdzie nie wychodziliśmy, że już zapomniałam jak to jest bawić się przy klubowej muzyce, wyginając ciało w jej rytm. Dyskoteka już zawsze będzie mi się kojarzyć z tym, w jaki sposób poznałam swojego przyszłego męża. Gdyby nie to, że kilka lat temu w Krakowie wyciągnął mnie do klubu Piotrek, to teraz pewnie studiowałabym czwarty rok na Jagiellonce i wiodła spokojnie życie.
-Zatańczymy?- na horyzoncie pojawił się Matt. On jako pierwszy przedstawiciel przeciwnej drużyny przyszedł i poprosił do tańca.  Nie miałam w zwyczaju odmawiać. Problem polegał na tym, że akurat w tym momencie musiała popłynąć wolniejsza piosenka. Niestety mój mózg ma problemy, by w odpowiednim tempie wskoczyć na właściwe obroty i zanim zrozumiałam, że nie powinnam z nim w taki sposób tańczyć, jego ręka znalazła się na mojej talii. Nozdrza przyjemnie drażnił zapach jego perfum, a od jego umięśnionej klatki piersiowej biło przyjemne ciepło.
-Widziałem cię w Pekinie. Nie sądzisz, że to musi być przeznaczenie skoro ciągle na siebie wpadamy i to w najróżniejszych zakątkach świata?- nie wiem o czym on do mnie mówi, ale wydaje mi się, że już kiedyś ktoś mówił do mnie o przeznaczeniu. Wypity alkohol rozkłada się równomiernie po najróżniejszych częściach ciała sprawiając, że w tym momencie głowa przestaje trzymać pion i opiera się na klacie Matta. Nie wiem po co próbowałam ją podnieść, bo kilka centymetrów poniżej miałam jego usta. Wykorzystał to i bez pardonu zaczął mnie całować. Jak ta ostatnia idiotka nie miałam nawet siły na to, by się sprzeciwić. Zdecydowanie łatwiej, było mi te pocałunki oddawać. Na oczach męża i innych siatkarzy całuję się z Mattem Andersonem i z przykrością stwierdzam, że dobrze mi w jego ramionach.  Za dobrze…

Rozprawa kończy się. Dochodzimy do momentu, w którym wszystko wskazuje na to, że to moja wina. To ja cię zdradziłam, to ja teraz jestem w związku z Mattem. Wszystko się posypało jak domek z kart i nie chcę się usprawiedliwiać, ale widocznie tak musiało być. Wielka miłość to temat tylko i wyłącznie dobry na piosenki i filmy. W życiu tego nie ma. Ja przestałam wierzyć w miłość. Z Mattem jest mi dobrze, ale czy to można nazwać miłością? 

~*~
Koniec pisania o przeszłości...wracamy do maja 2012 roku...
Pozdrawiam i do napisania ;***

8 komentarzy:

  1. Maryśka jak mogłaś!! No jak mogłaś porzucić Jurę dla tego pieprzonego Biszkopta(wybacz określenie na Andersona na jednym z portali :P) Wbiłaś mnie w ziemię tym. Ok coś przeczuwałam, bo Matt za często w dziwnych okolicznościach się tu pojawiał, ale że to zabrnęło aż tak daleko. Jestem w S Z O K U!!! Wiesz zaskoczyć Mel to nie taka prosta sprawa jest :PPP Boże odbija mi, sama nie wiem czemu.
    "sposób niekontrolowany uwolniły się dzikie motyle w brzuchu" hehe ok tu mogę się podpisać wszystkimi 4 kończynami bo też tak czasami mam, ale zawsze trzymam się tej granicy choć nie raz kusi. Nie no rozwaliłaś system tym rozdziałem i mam teraz mętlik w głowie. Nadal nie rozumiem dlaczego Marysia wybrała Matta a nie Jurija, czyżby wypłynęły inne fakty na wierzch. Mam nadzieję że się dowiem wszystkiego

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w ciężkim szoku. W życiu bym nie pomyślała, że to jednak Marysia będzie winna temu rozwodowi. No w pale mi się to nie mieści :o
    w dodatku, kurcze, Matt faktycznie gdzieś się tu błąkal ale żeby Marysia z nim?! ;p nadal nie ogarniam :D
    A jeszcze spokoju mi nie daje takie pytanko, czy Marysia w ogóle zostanie matką? No i jeszcze jedno, czy Pit już tak na amen związał się z Judytą?
    Liczę że jednak Jurij i Marysia wrócą do siebie kiedyś tam kiedyś tam i będą żyli długo i szczęśliwie :D
    życzę weny i pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętasz historię male--rzeczy.blog.onet.pl? Pamiętasz Rain? Jeśli tak - to dobrze, jeśli nie... To zaraz o sobie przypomnę. ;)
    Kontynuuje to co zaczęłam. Przerwa wniknęła z przyczyn osobistych, na które nie miałam wpływu. Ale wracam. :)
    A więc zapraszam na thinking-of-us.blogspot.com
    P.S stęskniłam się jak diabli ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Co ona zrobiła?. Z Mattem ?. Nie wieżę!. Lubię Jurija i miałam nadzieję,że im się ułoży. Musi być z Jurkiem koniec i .


    Maja.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wierzę że Marysia zdradziła Jurija i teraz jest z MAttem. Dlaczego to zrobiła?? Razem tyle przeszli, walczyli o to być razem,a teraz co?? Dziewczyna jest z Mattem. Nie wierzę

    OdpowiedzUsuń
  6. Ajć tego to się nie spodziewałam. Cieszy mnie jednak, że przedstawiłaś Marię jako popelniająca też błędy dziewczynę. Szkoda tylko, że znalazła pocieszenie w ramionach Andersona:). Nie lubię Amerykanów, zdecydowanie wole Rosjan:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ha, ha, ha. Dałam się nabrać. Czytam początek rozdziału, snuję sielankowe plany ze Biereżki doczekają się potomka, że Maria nawet jeżeli sie dowie o tym co zwojował stary Biereżko to wybaczy Jurze, przecież to nie jego wina że ma takiego ojca. A ty mi tu zgotowujesz takie coś!!! Pokłony biję :)) Ok Anderson przemykał przez to opowiadanie, ale w życiu bym nie przypuszczała że będzie tu odgrywał taka rolę. A mogłam głupia pomyśleć, bo przecież skoro oni kończą na sali rozwodowej to coś było na rzeczy, ale zdrada z Mattem bądź kimś innym to mi do głowy nie przyszła.
    Mam nadzieję że zrozumiesz moją obecność na twoich historiach w kratkę, ale nie wyrabiam czasowo z niczym

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow! Tego to ja się nigdy nie spodziewałam! Jak widać równe scenariusze pisze życie, ale, że Marysia tak łatwo da się "omotać" Andersonowi to ja się nie spodziewałam! Ale jednak. Czyli już wiadomo, że to wszystko co miało wcześniej miejsce: ojciec Jurija, stracone dziecko, chorobliwa zazdrość Rosjanina no i Amerykanin - to wszystko doprowadziło do rozpadu ich, jak można było podejrzewać cudownego życia. Kochana tak mnie zaintrygowałaś, że ja już nie mogę się doczekać kolejnego odcinka. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń