piątek, 23 listopada 2012

10. "Jak byśmy byli szczęśliwi, gdybym nie kochał Cię wcale. "




 Kończyliśmy właśnie trening, gdy na sali pojawił się prezes Niemoczajev z nie zbyt szczęśliwą miną. Nie wiedzieć czemu jego smutny wzrok spoczął na mnie. Nic nie zapowiadało tego, że klub jest niezadowolony z mojej postawy, a mogę powiedzieć nawet, że sytuacja wygląda zupełnie odwrotnie. Nie mniej jednak cała nasza drużyna została poproszona o zajęcie miejsca na linie końcowej boiska, a mnie prezes i trener poprosili do siebie. Nie wróżyło to nic dobrego, ale nie zamierzałem martwić się na zapas, dlatego spokojnie zrobiłem to, o co zostałem poproszony.
-Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości. Dzwonili do mnie przed chwilą z Russia Today z wiadomością, że twoja mama i dziewczyna są ofiarami wypadku samochodowego jaki miał miejsce kilkaset metrów od naszej hali. Nic więcej nie wiem, ale trzeba mieć nadzieję, że...-poczułem w mgnieniu oka, że nogi robią mi się jak z waty, a przed oczami raz po raz pojawiają się ciemne plamy. Trener podał mi krzesło i zaraz obok mnie pojawił się Aleks. Prezes wszystko mu wyjaśniał, a ja powoli analizowałem na nowo jego słowa. Kiedy powiedział o ofiarach wypadku zerwałem się na równe nogi ze złością, że zamiast biec do nich to ja siedzę i użalam się nad sobą. Wybiegłem z hali tak jak stałem i biegłem przed siebie w celu odnalezienia miejsca wypadku. Długo nie musiałem szukać, bo z daleka było widać przewrócony samochód, kilka karetek, straż pożarną i zbiegowisko ludzi. Każdy kolejny krok wyglądał tak, jakbym miał nogi z ołowiu, ale szedłem coraz bliżej miejsca w którym wydawało mi się, że życie dwóch najbliższych mi osób dobiegło końca. Miałem zaszklone oczy, ale bez trudu odgadłem, że zmasakrowany samochód nie należał do mojej matki, a już na pewno nie do Marii. To jednak nie musiało o niczym znaczyć, ale dawało nadzieję, że to wszystko nie jest takim, jakim mi się na początku wydawało.
-Jurij!!!- zamknąłem oczy, bo usłyszałem jej głos. Był mocno przestraszony, a ona sama była mocno przelęknięta i zapłakana, ale była cała i zdrowa. Miała na czole tylko jedno małe draśnięcie. Wtuliła się we mnie całą swoją siłą i tłumaczyła, że jechały razem z mamą kilka samochodów dalej i to przez gwałtowne zatrzymanie ruchu uderzyła o deskę rozdzielczą i rozcięła naskórek.
-W tym samochodzie zginęli wszyscy, młode małżeństwo i ich maleńkie dziecko. To takie nie sprawiedliwe, bo to nie była ich wina tylko jakiegoś wariata wyprzedzającego zna przeciwka.-niestety nie umiałem teraz współczuć tym ludziom. Jeszcze przed chwilą wydawało mi się, że to ja doświadczyłem ogromnej tragedii, ale na szczęście ktoś nad nami czuwa. Zaraz po Marysi obok nas pojawiła się mama, równie mocno wstrząśnięta co moja dziewczyna. Przytuliłem i ją do siebie cicho dziękując Bogu, że mi ich nie zabrał. Nawet nie chcę myśleć jakby wyglądało moje życie bez nich. Są dla mnie najważniejsze. Dopiero kiedy zeszły ze mnie wszystkie emocje poczułem chłód, spowodowany dość tęgim mrozem i tym, że stoję na dworze w krótkich spodenkach i cienkiej klubowej bluzie. Teraz to i Marysia razem z mamą trochę się otrząsnęły widząc, że zaczynam dygotać z zimna. Moja warga zrobiła się purpurowa, a ręce sine. Szybko zabrały mnie do samochodu. Dopiero mijając zniszczone w wypadku auto zrozumiałem o czym mówiła do mnie Beim. Co prawda ciała zostały już zabrane, ale wszystko wyglądało jeszcze bardzo makabrycznie i strasznie. Na drodze były kałuże krwi, gdzieś w rowie leżała damska torba i mały pluszowy miś. W takiej chwili człowiek się zastanawia jaki sens ma w ogóle ten ciągły pęd i starania o dostatnie życie, kiedy kierowca-idiota może nam odebrać życie. W takim momencie też docenia się osobę będącą blisko, z którą zamierza się spędzić resztę życia. Nawet jeśli osoba teraz wymyśla się od bezmyślnych i nieodpowiedzialnych ludzi to i tak wiem, że ją kocham i ona mnie kocha,a krzyczy na mnie bo się martwi i troszczy. Mama wykonała telefon do klubu i opieprzyła prezesa o to, że rozsiewa wyssane z palca plotki. Pierwszy raz widziałem ją tak zdenerwowaną. Od klubu dostałem dwa dni wolnego od treningów i miałem się wstawić dopiero przed naszym wyjazdem do Odincowa. Dojechaliśmy do mieszania, a ja już od progu zacząłem kichać, nos sczerwieniał mi jak burak, a późnym wieczorem pojawiła się gorączka i katar.
-Jak nic będziesz miał zapalenie płuc. Muszę powiedzieć twojej mamie by zamówiła jakąś wizytę domową najlepiej jutro z samego rana, bo jutro z tobą będzie jeszcze gorzej i nie ma mowy byś w takim stanie gdzieś jechał.- cały czas podawała mi jakieś syropy domowych sposób, mierzyła gorączkę i z niedowierzaniem patrzyła na wskaźnik termometru. Osiągnąłem wynik 39.3 kreski, co Marysia uznała za stan krytyczny i wezwała pogotowie. Przed jego przyjazdem zdążyłem jeszcze poprosić ją, by usiadła przy mnie. Widziałem ją jakoś tak niewyraźnie, aż w końcu rozpłynęła się przed moimi oczami, a ja sam odpłynąłem, ale w poczuciu, że nic jej się nie stało...

Ja przepłaciłem swoją eskapadę zapaleniem płuc i tygodniowym pobytem w szpitalu. Zanim powróciłem do sprawności sprzed choroby minęły trzy tygodnie, a my byliśmy już po świętach. Podczas mojej przerwy spędzialiśmy ze sobą dużo czasu, by nacieszyć się sobą przed moją serią wyjazdów i twoją sesją. Mój ojciec też nie próżnował i robił wszystko, by nas rozdzielić...

Nie wiedzieć czemu w naszym życiu pojawiła się była dziewczyna Jurija. Przebywała w mieszkaniu Bierieżków reguralnie od ponad miesiąca.Można powiedzieć, że mój chłopak spędzął z nią więcej czasu niż ze mną, bo w drugim semestrze zmienił mi się plan i mocno kolidował on z planem treningowym szatyna. Najczęściej wychodziłam z domu jeszcze przed 8, to Jurek spadł wtedy jeszcze mocnym snem, a ja nie miałam serca go budzić. Kiedy wracałam z zajęć, to albo byłam kompletnie zmęczona, albo szatyn był wyczerpany, a w "najlepszym" przypadku Viera siedziała nam na głowie w ogóle nie zdając sobie sprawy, że jej obecność nie jest wskazana. Pewnego dnia doszło między nami do kłótni. Doszłam do wniosku, że Jurij musi wpłynąć na swoją byłą, bo tak przecież nie da się funkcjonować. Byłam przekonana, że farbowana blondyna chce coś wskurać w relacjach z nim, a on nie widział z jej strony żadnego zagrożenie i śmiał się ze mnie, że jestem zazdrosna. Jestem ciekawa jakby on się zachowywał gdyby to do mnie przychodził mój były i przesiadywał. Zdążyłam zauważyć jednak, że Jurij nie był o mnie kompletnie zazdrosny. Już nie raz i nie dwa miał okazję ku temu, by być wkurzonym na swoich kolegów za ich zachowanie względem mnie, a on zwykł traktować to jako koleżeńskie dowcipy. Nic nie poradzę na to, że ja nie traktuję tak tych niewinnych tekstów Viery.
-Musisz przyznać Jurij, że fajną byliśmy kiedyś parą...-przecież to jasne, że mówiła to specjalnie i nie powiem, ale udawało jej się osiągnąć zamierzony cel, bo zawsze wychodziłam wtedy z pokoju i na swoje nieszczęście, szłam zapalić. Jak Boga kocham w Polsce nidgy nie paliłam, a nawet jak chciałam, to Piotrek zawsze wtedy się złościł i prawie siłą wydzierał mi fajkę z buzi, kiedy byłam już tak zdesperowana, że ją tam miałam. No właśnie, Piotrek...Od dnia pogrzebu dziadka nie odzywaliśmy się do siebie, ale tęskniłam za nim jak jeszcze nigdy przedtem. Potrzebowałam szczerej rozmowy z kimś o tym co dzieje się w moim życiu. Wiem, że Nowakowski mówiłby mi o tym, że to wszystko można było przewidzieć, ale i tak chciałabym usłyszeć jego głos. Kiedy wyszłam z pokoju na balokon po kolejnej porcji złotych myśli Viery. W chwilach takie jak ta żałowałam, że jestem tu tak naprawdę sama i oprócz Jurija nie mam nikogo. Sęk w tym, że jeśli między nami jest coś nie tak, to ja nie mam z kim porozmawiać. Przecież nie pójdę do jego matki nie będę żalić się na jej syna. Najlepsze w tym wszystkim jest zachowanie Wiktora, bo on jest po prostu wniebowzięty jak ta pusta lala pojawia się w naszym mieszkaniu. Ostatnio zaczęłam nawet snuć domysły, że to wszystko jego sprawka. Jeśli to prawda, to swoim obecnym zachowaniem daję mu tylko satysfakcję i nadzieję na to, że niedługo się poddać. A ja nie chcę tego zrobić, bo kocham jak syna jak idiotka. Tyle dla niego zmieniłam w sowim życiu. Wyrzucam więc wypalonego do połowy papierosa i wracam do pokoju. Na oczach starego Bierieżki i Viery całuję Jurka, zaznaczając tym samym teren.
-Będziemy cię musieli kochana przeprosić, ale zaplonowaliśmy z Jurijem wypad na kolację i sama rozumiesz, że jest już dość późno, a my nie jesteśmy gotowi.-tą kolację to wymyśliłam na poczekaniu, więc nie mogłam się dziwić, że oczy Jurka przypominały teraz pięciozłotówki. Niemniej jedna dziś mamy oboje wolny wieczór, więc na dobrą sprawę nic nie stoi na przeszkodzie byśmy zrealizowali ten pomysł. Viera z niesmakiem na twarzy wychodzi z mieszkania, Wiktor trzaska drzwiami swojego gabinetu, a ja ze świstem wypuszczam powietrze z płuc.
-Kotek ty jesteś o mnie zazdrosna!- patrzcie go jaki on jest błyskotliwy. Nie wiem czemu on się mi dziwi.
-Według ciebie to takie dziwne? Non stop przesiaduje z nami twoja była, a ja mam wrażenie, że tobie to nie przeszkadza. Mi a i owszem...-jak widzę ten jego uśmiech to mam ochotę mu coś zrobić, ale jak widzę, że chce mnie pocałować to nie robię nic, tylko czekam na rozwój wydarzeń. A wydarzenia toczą się nadzwyczaj szybko. Jurij przekręca klucz w zamku, wraca do mnie i oboje nawzajem pozbywamy się garderoby. Znów przez chwilę mam wyrzuty sumienia, ale tylko przez chwilę. W obliczu takiego rozwoju sprawy nie mam ochoty na żadne kolacje. Chcę się z nim kochać bez ustanku i na każdym kroku pokazywać mu swoją miłość. Musimy pomyśleć o swoim mieszkaniu, bo tłumienie w sobie krzyków rozkoszy wychodzi mi coraz gorzej. Trzeba otwracie powiedzieć, że rozkręcamy się...

Rozkręciliśmy się do tego stopnia, że zaszłam niespodziewanie w ciąży. Dosłownie niespodziewanie i nie powiem, żebym była szczęśliwa z tego powodu, bo przecież miałam przed sobą niełatwe studia i ogólnie moja ówczesna sytuacja była niełatwa. Bałam się strasznie ci o tym powiedzieć, ale w końcu się na to odważyłam...

~*~
Wróciłam. Cieszycie się choć troszkę?
Pozdrawiam i do napisania :***