poniedziałek, 29 kwietnia 2013

23."Nie ma sensu żyć wspomnieniem, tego co za nami w tyle..."




Czy ja nie mówiłam kilka tygodni temu, że jestem jeszcze nie gotowa na dziecko? Jeśli tak to będę musiała zmienić plany i zrobić wszystko, by gotowość pojawiła się nie później niż pod koniec listopada tego roku, bo właśnie wtedy przypuszczalnie ma nastąpić rozwiązanie ciąży. Boję się jak cholera, że znów pojawią się jakieś komplikacje, ale z tego co mówił Piskorski, to wszystko przebiega wręcz książkowo. Zdecydowałam razem z Mattem, że do rozwiązania zostanę w Polsce pod czujnym okiem brata i żony oraz zaprzyjaźnionego ginekologa. Mimo ciąży, nie zrezygnowałam z codziennych spacerów z Dominisią. Dziewczynka hasa właśnie na jednym z trawników, ganiając psa sąsiadów, a ja łapię mocniejsze promienie słońca w to czerwcowe popołudnie. Tydzień temu pożegnałam Matta, który przyjechał do nas z niezapowiedzianą wizytą. Naprawdę nie miałam pojęcia, że do nas przyjedzie, ale bardzo się z tego powodu cieszyłam. Pochwaliłam się zdjęciem ultrasonograficznym, na którym jak na razie nie wiele widać, ale sama świadomość tego, że patrzył na swoje dziecko sprawiła, że bodajże pierwszy raz od kiedy jesteśmy razem wzruszył się na moich oczach, a ja razem z nim. Moja mała księżniczka Dominika ochoczo przyjęła w poczet wujków Amerykanina, choć nie bardzo podobał jej się fakt, że nie może z nim porozmawiać sam na sam, bo wujek nic nie rozumie w języku polskim. Nie mogłam się z nią w tej kwestii zgodzić, bo Matt łapie już co do niego mówię po polsku, ale ciężko mu jeszcze sformułował kilka zdań w naszym języku. Ma jeszcze czas, by się tego nauczyć. Nie mniej jednak nie myliłam się mówiąc, że Dominika jest tylko dzieckiem i jej zdecydowanie łatwiej przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości. Gorzej na pewno idzie Jurijowi. Dzwoni do mnie niemal każdego dnia, nie dając spokoju. Mój adwokat mówi, że za każdym razem powinnam urywać tą rozmowę niemal natychmiastowo, ale nie potrafię raczyć go chamskimi odzywkami. Rozmowa nam się nie klei, ale z uporem maniaka Rosjanin twierdzi, że jeszcze kiedyś zmienię zdanie i do niego wrócę. Miałam nadzieję, że wiadomość o dziecku zmieni jego nastawienie, ale na nim nic nie robiło wrażenia. Starał się mnie nawet przekonać, że Matt to nieodpowiedzialny człowiek i, że jeśli tylko będzie taka potrzeba, to on pomoże mi w opiece nad dzieckiem. Nie muszę chyba mówić jak zareagowałam na jego propozycję? Rozłączyłam się zdenerwowana i przez kilka dni nie odbierałam od niego telefonów. Dziś to Amerykanin nie odbiera ode mnie telefonów. Próbuje to sobie tłumaczyć tym, że podobnie jak mój brat, nie ma na to czasu, ale Krzysiek przynajmniej na te 5 minut jest w stanie odciąć się od siatkówki, a mój Matt najwyraźniej nie. Czekam na jakiś telefon od niego już od trzech dni, ale nie mogę się doczekać. Moje telefony również pozostają bez odpowiedzi. Lekko zdesperowana próbowałam złapać z nim kontakt przez jego przyjaciela z pokoju, Poula Lotmana, ale zawsze był a to na mieście, a to nie miał pojęcia gdzie znajduje się Matt. Oczywiście nie byłam idiotką i wiedziałam, że coś jest nie tak, ale na razie nie chciałam zbyt wiele sobie dopowiadać, więc cierpliwie czekałam na sygnał od chłopaka. Nie powiedziałam Iwonce, że Andersen się do mnie nie odzywa, nie skarżyłam się też Igle. On gotów zadzwonić do niego i solidnie opieprzyć. Nie chciałam mu dokładać zmartwień z mojej strony, bo on strasznie przeżył moje rozstanie z Jurijem i nie powiem, by przesadnie stał po mojej stronie. Odbyłam z nim kilka rozmów, w którym dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie spodziewał się po mnie takiego zachowania, ale na koniec dodał, że nie ważne z kim bym nie spała, to on i tak będzie mnie kochał i robił wszystko, bym była szczęśliwa. Gdybym na swojej drodze spotkała kogoś takiego jak on, to jestem pewna, że nie byłabym rozwódką. Szczęściara z Iwony, ale mam nadzieję, że Matt to mój ostatni przystanek na drodze do szczęście po kres moich dni. Oprócz tych bieżących dni, kiedy jego telefon milczy jak zaklęty, nie mogę mu nic zarzucić. Trudno mi jest sobie przypomnieć czy podczas naszego związku w ogóle się o coś pokłóciliśmy. Jest strasznie ugodowy i prędzej to mój upór mógłby stanąć nam na drodze, niż jego. A teraz to już w ogóle nie podniesie na mnie głosu, bo przecież nie wypada sprzeciwiać się kobiecie w ciąży.
-Ciociu wracajmy do domu! Chcę siku!- obok mnie pojawia się Ignaczakówna i krzyżuje nogi, próbując w ten sposób zatrzymać fizjologiczną potrzebę. Nie mogę jej wziąć na ręce, bo lekarz zabronił jakichkolwiek wysiłków. Chwytam jej rączkę i szybkim krokiem obie zmierzamy do domu. W progu wita nas Iwonka, przepasana na biodrach kuchennym fartuszkiem i z wałkiem w ręku. Obiecała dzieciakom babeczki z bitą śmietaną i owocami, więc biedna nie może się wycofać. Przy okazji i ja uszczknę coś dla siebie. Na całe szczęście nie mam na chwilę obecną żadnych kosmicznych zachcianek. Nie łączę śledzi z nutellą i nikt nie musi biegać dla mnie po lody pistacjowe w środku nocy. Nie mniej jednak nie odmawiam sobie kulinarnych przyjemności mając świadomość, że odżywiam nie tylko siebie, ale i maleństwo. Oczywiście po ciąży pewnie będę rwać sobie włosy z głowy i trwożyć się nad tym, że cała garderoba jest do wymiany, ale zostało mi jeszcze trochę czasu, by się tym martwić. Jakby co to Iwona zostawiła gdzieś na strychu ubrania, w których mieściła swoje zbędne kilogramy po Dominice i obiecała wspomóc, więc nie powinno być źle.
-Marysia masz gościa…- jestem zdziwiona. Spoglądam po butach w przedpokoju i z przerażeniem stwierdzam, że owy gość musi być siatkarzem, bo stojące obok szpilek Iwony, przypominają płetwy do nurkowania. To na pewno nie jest Matt, to musi być Jurij. Mam ochotę odwrócić się na pięcie i schować gdzieś, ale radosny okrzyk Dominiki sprawia, że Rosjanin wychodzi do przedpokoju i bierze małą na ręce. No tego to się po nim nie spodziewałam. Jakim prawem on nachodzi mnie w mieszkaniu brata i jego rodziny? Te jego telefony mogłam znieść, ale jego wizyta tutaj to już za wiele.
-Wujku musisz koniecznie obejrzeć dziś ze mną bajeczkę. Prawda, że zostaniesz na noc?- gdyby Dominika nie była Dominiką, to pewnie obdarzyłabym ją takim spojrzeniem, że pożałowałaby swoich słów. Nie mniej jednak ona nic nie rozumie. Jak widać nie wiele rozumie też Jurij. Tak go prosiłam, prawie błagałam, by pozwolił ułożyć sobie życie po swojemu, a on odstawia mi taki numer. Najwyraźniej nie chce, by zapamiętała z naszego związku same dobre chwile, ale do samego końca chce mnie do siebie zniechęcić.
-Jeśli mamusia i ciocia nie będą miały nic przeciwko, to zostanę tu nawet na dwie noce.- no i co on się na mnie tak patrzy? Ano tak zapomniałam, że to od mojego zdania wszystko zależy. Iwona jest zbyt kulturalną osobą, by wyprosić go z mieszkania, a ja nie jestem w stanie zrobić zawodu Dominice. Ona uczepiła się jego szyi i nic nie wskazuje na to, by przez najbliższe godziny miała się od niej odczepić. Raz po raz całuje jego policzki.
-Nie mam nic przeciwko, wujek zostanie tak, jak sobie to zaplanował.- szkoda tylko, że nie ujął mnie w tych planach i nie pomyślał, w jak niezręcznej sytuacji postawi moją osobę. Gdybym teraz powiedziała mu, że nie powinien tu zostać, to chrześnica nie odezwałaby się do mnie do końca życia i pewnie nie powąchałabym parkietu podczas jej wesela. Kiedy weszliśmy do salonu, przy prezentach przywiezionych z Rosji znajdował się już Sebastian. Chwilę potem do brata dołączyła Nika, a ja z Jurijem siedziałam przy stole w milczeniu.
-Przepraszam cię za mój ostatni telefon. Pewnie jesteś zła na mnie za to, że przyjechałem, ale muszę ci coś powiedzieć osobiście. Wszystko sobie na spokojnie przemyślałem i chcę ci powiedzieć, że już nie będę cię więcej dręczył i frasował swoją osobą. Wraz z ostatnią sprawą w sądzie nasze drogi się rozejdą. Będzie tak, jak chciałaś i jak chcesz…- mam wrażenie, że chce mnie wpędzić w poczucie winy, ale zbytnio się nad tym nie zastanawiam bo wiem, że to ja ponoszę całkowitą odpowiedzialność za to, że nasze małżeństwo się rozpadło. Gdyby Jurij wniósł do sądu wniosek o orzekanie winy, to zapewne byłabym bez szans w toku postępowania. Tak naprawdę to nie miało to dla mnie większego znaczenia, bo nawet bez wyroku sądu byłam tego świadoma. Jego zachowanie w tej sprawie świadczy o tym, że jest dobrym człowiekiem i tego również nie mogę mu zarzucić. Nawet jeśli nam się nie udało, to nigdy nie powiem o nim złego słowa. Owszem, mieliśmy gorsze i lepsze chwile, ale każdy je przechodzi. Każdy ma złe dni, kiedy nie jest sobą, ale nie rzutuje to na ogólną opinię o nim. Moja o Juriju jest właściwie nienaganna. Aż się boję pomyśleć jako jest jego o mnie, ale to już jest tak naprawdę najmniej istotne.
-Ja też cię Jurek przepraszam za to, że traktowałam cię ostatnio jak cień, ale uznałam, że tak będzie dla nas lepiej. Tobie się może wydawać, że ja tak łatwo przekreśliłam to, co nas łączyło, ale to nie prawda. Możesz mi wierzyć lub nie, ale starałam się szukać w sobie tego uczucia, którym cię obdarzyłam na samym początku, ale nie potrafiłam. Przyjaźni ci nie proponuję, ale pamiętaj, że zawsze będziesz ważną częścią mojego życia, bo tych lat spędzonych wspólnie nie da się wymazać.-dotykam jego dłoni i obdarzam uśmiechem. Pierwszy raz od dnia w którym się rozstaliśmy na naszych twarzach goszczą szczere uśmiechy, którymi wzajemnie się obdarzamy. Obok nas pojawiają się dzieci brata. Sebastian podchodzi do mnie, a Nika wdrapuje się na kolana Jurka. Zawsze Rosjanin będzie częścią tej rodziny. Myślę też, że kiedy minie trochę czasu, to i relacje między nimi a Mattem ulegną zmianie. Jest to ważne w kontekście ich wspólnej gry w Zenicie. Znam profesjonalizm ich obu i wiem, że dołożą wszelkich starań, by sytuacja między nimi nie miała żadnego wpływu na zespół, ale po ciuchu liczę na coś więcej, niż tylko zwykłe tolerowanie się i nie wchodzenie sobie w drogę. Kończyliśmy pić herbatę, kiedy gdzieś w głębi mieszkania rozdzwonił się mój telefon. Byłam pewna, że to Amerykanin, więc wyrwałam od stołu jak głupia i pobiegłam w jego poszukiwaniu. Leżał na szafce z butami przy wejściu. Z nadzieją spojrzałam na wyświetlacz i srodze się przeliczałam, bo osobą próbującą nawiązać ze mną kontakt nie był. Nie mniej jednak robi ten telefon na mnie wrażenie, bo nie wiem ile lat nie widziałam na wyświetlaczu swojej komórki numeru Judyty…

~*~

Związek Judyty i Piotrka przechodził wzloty i upadki i nie można się temu zbytnio dziwić, bo nikt chyba nie ma tak, że nie kłóci się ze swoim partnerem, najczęściej o pierdoły. Nie mniej jednak w do ich związku od pewnego czasu wkradła się monotonia. Podczas jednej, już dość poważnej kłótni, Nowakowski wypomniał blondynce, że jej zazdrość i upór spowodowały, że oboje odwrócili się od Marysi. Doskonale widziała, że chłopakowi brakuje towarzystwa i wsparcie ze strony przyjaciółki, to nieopisany strach nie pozwalał jej na to, by dopuścić do niego Beim. Wmawiała sobie, że w ich życiu nie jest potrzebna pomoc ze strony Marii i przez czas, kiedy między nimi wszystko było w porządku wydawało jej się, że tak naprawdę jest. Teraz musi przyznać, że się myliła. Ma świadomość tego, że nie powinna tak postąpić względem Marii, bo ona nigdy nie dała jej powodów ku temu, by do tego stopnia obawiała się zagrożenia z jej strony. Cały czas jednak obecne było w niej przekonanie, że dla Piotrka to właśnie Maria jest najważniejsza, a nie ona. Już za czasów kiedy byli nastolatkami podejrzewała, że łączy ich albo połączy w przyszłości coś więcej, a kiedy pojawiła się realna szansa na to, że to ona może być szczęśliwa z Piotrem, robiła wszystko, by tego nie zaprzepaścić. Być może zaprzepaściła coś znacznie cenniejszego. Siedzi teraz sama w domu, bo Piotrek oddał się w pełni obowiązkom reprezentanta kraju i trzyma telefon w dłoniach z wybranym numerem do Beim. Kiedyś go wykasowała, ale nie tak trudno było jej odtworzyć go w pamięci. Od kilku dni wie, że Marysia jest w odwiedzinach u brata i już od kilku dni zastanawia się czy nie zadzwonić do niej z prośbą o spotkanie. Nie będzie ono takie proste, bo z reguły przyznanie się do winy nie jest łatwe. Ona będzie musiała to zrobić. Musi wziąć na siebie całą odpowiedzialność za to co się stało i przeprosić ją za swoje zachowanie. Nie wie czy jej się uda, bo na razie ciężko jest jej nacisnąć zieloną słuchawkę. Nie wie co ma powiedzieć, od czego zacząć. Najprościej było od początku. Musiała by przyznać, że strasznie się pomyliła. Chciałaby wyznać szczerze, że brakuje jej obecności Marii w ich życiu, a jeszcze bardziej brakuje jej pewnie Piotrkowi. Ona jest typem osoby, która potrafi poradzić sobie ze swoimi problemami w samotności, ale środkowy już niekoniecznie. Zaraz widać po nim, że coś go gryzie, bo jest wtedy niemożliwy. Jeszcze przed wyjazdem do Spały snuł się po domu jak cień, a ona nie mogła mu pomóc, bo nie wszystkich rozterkach serca człowiek chce rozmawiać ze swoją dziewczyną czy chłopakiem. Ona nie ma prawo prosić jej o to, by znowu były przyjaciółkami, ale Piotrek tak naprawdę w niczym nie zawinił. Pokazał, że ją kocha i, że dla niej jest gotów do poświęceń, ale ona nie ma prawa o aż tyle go prosić. Zbyt dużo czasu jej to zajęło… Zebrała się na odwagę i nacisnęła odpowiedni klawisz. Nie zdziwi się, jeśli Marysia nie odbierze od niej telefonu. Zrobiła to po czwartym sygnale. Niepewnie powiedziała „słucham”. Ona również ma w sobie tę niepewność, ale teraz już nie może się wycofać.
-Pewnie dziwisz się, że to ciebie dzwonię, ale myślę, że już czas, by z moich ust padły odpowiednia słowa skierowane w twoją stronę. Wiem, że jesteś u Igły, a i ja nie wyjeżdżałam z Rzeszowa, więc może zechciałabyś się ze mną spotkać i porozmawiać?- chwili niepewności w oczekiwaniu na odpowiedź ze strony Marysi. Padła twierdząca. Obie dziewczyny umówiły się na spotkanie jutro późnym południu w jednej z rzeszowskich kawiarni. Judyta przez ostatni rok zdążyła poznać to miasto, a i na przyszły sezon zostaje razem z Piotrkiem w stolicy Podkarpacia. Ucieszona dobrym przebiegiem rozmowy, odłożyła telefon i wykonała kolejny, tym razem do Piotrka. Nie chciała mu na razie mówić o tym, że jutro spotyka się z Marysią. Chcę sama tę sprawę doprowadzić do końca, bo to przez jej zachowanie wszystko tak się pokomplikowało. Z Nowakowskim rozmawiała o wszystkim pilnując się, by chociażby przez przypadek nie napomknąć o Beim. O dziwo to Piotrek zaczął jej temat, mówiąc o plotkach krążących na temat Matta Andersona. Mimo że nie utrzymywali kontaktów przez ostatni czas, to byli dobrze poinformowani o tym, co działo się w życiu Marii. Jej rozwód czy związek z Amerykaninem nie był dla nich tematem obcym, ale już nowinki jakich udało się dowiedzieć Piotrkowi Matysiak słyszała po raz pierwszy. Na początku środkowy oznajmił, że para spodziewa się dziecka, o czym wśród polskich siatkarzy trąbi wszem i wobec szczęśliwy wujek. Ta wiadomość mocno ucieszyła Judytę zważywszy na problemy Marii z pierwszą ciążą. Druga część wiadomości nie była już tak optymistyczna, wręcz przerażająca. W siatkarskim środowisku mówi się o tym, że amerykański przyjmujący zachorował na nowotwór, wykryto u niego glejaka. Piotrek starał się czegoś dowiedzieć od Lotmana, ale ten nie wiele był w stanie mu powiedzieć, bo jak się zarzekał, sam dowiedział się o tej chorobie od osób trzecich i nie potwierdził tych wiadomości u źródła.
-Ciekawe czy Marysia o tym wie…- aż prosiło się, by w tym momencie Judyta powiedział swojemu chłopakowi o przed chwilą odbytej rozmowie, ale w ostatecznym rozrachunku nie zrobiła tego. Jutro sama się przekona czy to prawda…



niedziela, 21 kwietnia 2013

22."Well I know the feeling Of finding yourself stuck out on the ledge..."



Nickelback - Lullaby

Znów zostałam sama i tym razem będzie to zdecydowanie dłuższa absencja Matta niż ostatnio. Sezon reprezentacyjny zaczął się na całego, więc przez najbliższe miesiące mogę zapomnieć o kubku gorącej czekolady każdego poranka i francuskim rogaliku, kupowanym pospiesznie przez szatyna w pobliskiej piekarni. Już się do tego przyzwyczaiłam i pierwsze kilka dni pewnie będę znosić dzielnie, ale z każdym upływającym tygodniem będzie coraz gorzej. Przeniosłam się teraz do Rzeszowa, bo jak mówił mi Matt, zdecydowanie łatwiej będzie mu dotrzeć do Rzeszowa niż do Moskwy, a bratowa już tyle czasu prosiła mnie o dłuższą wizytę u nich, więc chyba lepszej okazji nie mogła sobie wymarzyć jak ta, że odwiedzę ją, gdy będzie usychać z tęsknoty do Krzyśka. Obładowana prezentami dla dzieciaków i samej Iwony, zameldowałam się u niej pod koniec maja. Nie zamierzałam leżeć całe dnie na kanapie i pachnieć. Chciałam trochę pomóc Iwonce, bo na pewno samej z dwójką dzieci nie jest jej łatwo.  O ile Sebek nie jest już małym chłopcem i nie wymaga tyle uwagi, o tyle Niki jest wszędzie pełno i trzeba mieć oczy dookoła głowy, by upilnować to żywe srebro. Rytuałem ostatnio stały się nasze babskie wyprawy do parku, a w drodze powrotnej na lody. Brat i jego żona tyle razy prosili mnie, bym nie pozwalała małej na wszystko, ale ja nigdy nie miałam serca jej odmówić. Robiła ze mną co chciała i dostawała to, czego chciała. Jednego jednak nie mogłam dla niej zrobić. Nie mogłam wyczarować wujka Jurka. Dominika jest do niego bardzo przywiązana, mimo że nawet kiedy między nami było względnie OK, nie przyjeżdżaliśmy do Polski zbyt często. Jurij był bardzo przejęty świadomością, że jest ojcem chrzestnym i starał się jak mógł niwelować dużą różnicę odległości między Rzeszowem a Moskwą. Przynajmniej raz w tygodniu oboje rozmawiali przez telefon, gdy tylko mała zaczęła sklejać sensowne zdania i nie wypowiadała na okrągło magicznego słowa „ Buba”. Tradycją stała się też rozmowa przez „Skype`a”, w której Bierieżko obiecywał małej, że jak tylko będzie miał więcej czasu, to porozmawia z mamusią i tatusiem i zabierze ją do nas na wakacje. Dominika chłonęła jego słowa jak gąbka i ze swoją dziecinną naiwnością wierzyła, że kiedyś to wszystko się spełni. Ona nie pojęcia o tym co się stało między nami. Matt jest dla niej kolejnym wujkiem, ale ciągle nawija o Jurku. Jak mam wytłumaczyć 3-letniej dziewczynce, że wzięłam rozwód i już nie jestem z wujkiem Jurkiem?
-Będziesz dziś ciociu rozmawiać z wujkiem Julkiem?- czasami się zapomina i nie kontroluje tego, że zamiast „r”, wymawia „l”. Szatynowi zupełnie nie przeszkadzał fakt, że czasami bywał także wujkiem Julkiem.
-Nie słoneczko. A chciałabyś z nim porozmawiać?- zadaje mi to pytanie każdego dnia i jeśli jej naprawdę na tym aż tak bardzo zależy, to wystukam na klawiaturze telefonu jego numer i postaram się z nim skontaktować. Oczywiście wyjaśnię czym spowodowana jest moja niespodziewana próba połączenia z nim, by nie powstały między nami niepotrzebne niedomówienia i nadzieje. Mała kiwa z wielkim entuzjazmem głową, na co reaguję uśmiechem. Szukam w torbie telefonu. O dziwo nie zajmuje mi to zbyt wiele czasu. Nie muszę szukać jego numeru w książce telefonicznej, bo znam go na pamięć. Po trzech sygnałach oczekiwania słyszę jego głos po drugiej stronie. Jest wyraźnie podekscytowany tym, że zadzwoniłam. Nie daję mu złudzeń.
-Cześć. Dzwonię do ciebie, bo Nika bardzo chciała z tobą porozmawiać.- przekazuję małej telefon i przyglądam się z jaką zaciętością opowiada mu historię obejrzanej ostatnio bajki. Dozuje mu informacje, stwarza napięcie, a na koniec dzieli się rozważaniami na temat losów bohaterów.

-Wiesz co wujku? Jak przyjedziesz do nas to ci włące tą bajeczkę i obejrzymy razem. Przyjedzies prawda?- nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie. 

Z miny Dominiki mogę odczytać, że Jurij niczego konkretnego jej nie obiecuje. Pewnie chodzi o sytuację między nami, ale nie tylko. Przecież teraz przygotowuje się ze Sborną do najważniejszej imprezy tego sezonu i pewnie na tym się skupia. Najmłodsza latorośl Ignaczaków jeszcze pewnie przez kilka dni będzie o nim wspominać, aż w końcu zapomni i przestanie. Kiedyś na pewno zobaczy się z Mattem i jestem pewna, że polubi też i jego, bo on ma podejście do dzieci. Nawet ostatnio coś zaczął wspominać o tym, że może i my moglibyśmy się o coś postarać, ale nie miałam na razie do tego głowy. Chciałam spokojnie pozamykać wszystkie sprawy związane z rozwodem, a dopiero później pomyślę o tak poważnym kroku, jakim jest decyzja o dziecku.
-Nika! Chodź szybciutko, wracamy do domu!- spojrzałam w niebo i spostrzegłam pierwsze oznaki, które mogą zwiastować burzę. Nigdy nie byłam wybitnie uzdolniona w przepowiadaniu pogody, ale jak już widzę tak ewidentnie zachmurzone niebo, to zazwyczaj się nie mylę. Miałyśmy szczęście, że strugi deszczu złapały nas, jak byłyśmy już prawie pod samym domem. Wzięłam małą na ręce i czym prędzej pobiegłam w stronę gniazdka brata i jego rodziny. Przemoczone wpadłyśmy do mieszkania, a zaraz potem na dworze rozegrał się prawdziwy burzowy spektakl. Dziadek zawsze mi powtarzał, że podczas burzy nie powinno się siedzieć w oknie, ale nigdy go wtedy nie słuchałam. Kiedy siedziałam w domu i czułam się w miarę bezpieczna to byłam skłonna powiedzieć, że lubiłam burzę. Teraz ostatnimi czasy nie miałem nawet okazji przyjrzeć się jej z bliska.
-Marysia leć na górę i się przebierz, bo się przeziębisz…- e tam. Za stara jestem na to, by taki deszczyk był w stanie mnie przeziębić. Wpatrywałam się w niebo, napawając się widokiem błyskawic, które raz po raz rozdzierały niebo na pół. Byłam w stanie wyczuć w którym momencie nastąpi mocniejszy grzmot. Przymykałam wtedy oczy, jakby trochę w obawie. Zastanawiałam się co teraz robi Matt i czy myśli o mnie. Przeliczając te wszystkie różnice czasowe w głowie doszłam do wniosku, że teraz pewnie szykuje się do obiadu i ma moją osobę w głębokim poważaniu. Odeszłam od okna i poszłam wziąć prysznic. Kiedy położyłam się na łóżku, nawet nie wiem w którym momencie na moje powieki wpłynął sen i zamknął je. Wiem tylko tyle, że śnił mi się Matt i nie był to zbyt przyjemny sen…

~*~

Siedział przed biurkiem w gabinecie najwybitniejszego lekarza w USA i chował twarz w dłoniach. Nie wierzył w to, co przed chwilą usłyszał. Jak każdego roku wykonywał kontrolne badania przed rozpoczęciem sezonu reprezentacyjnego, bo takie były przepisy, ale zazwyczaj była to tylko i wyłącznie formalność, która wcześniej kosztowała go trochę utraty krwi. Tym razem nie skończyło się na tym. Kiedy spędzał ostatni weekend z Marysią przed wyjazdem do Stanów, otrzymał telefon ze szpitala, który sprawował medyczną opiekę nad reprezentacją siatkarzy. Kazali mu się wstawić osobiście, bo niepokoi ich jego wyniki. Był przekonany, że chodzi pewnie o jakieś niedobory w organizmie, bo po ligowym sezonie czuł się mocno zmęczony. Często też bolała go głowa, miał napady senności i był otępiały. Wmawiał sobie, że to fizyczne zmęczenie, dlatego zaproponował Marii wyjazd na 5 dni na Maderę. Portugalskie słońce miało przywrócić mu wigor i po kilku dniach odpoczynku zauważył, że czuje się znacznie lepiej. Zaraz po przyjeździe do Stanów zjawił się gabinecie profesora Swinga i zapytał o powody jego nagłej obecności tutaj. Bez większych ceregieli lekarz oświadczył mu, że w jego organizmie najprawdopodobniej rozwija się nowotwór, bo wyniki krwi na to wskazują. Zlecił szereg innych, bardziej precyzyjnych badań, ale od początku był pewny swojej diagnozy. Nie pomylił się. W organizmie Matta Andersena rozwijał się nowotwór mózgu.
-Proszę mi wierzyć, że jesteśmy w stanie pana wyleczyć, ale musi się pan poddać natychmiastowemu leczeniu. Zniszczylibyśmy w pańskich organizmie komórki nowotworowe, a potem wykonali operację  resekcji glejaka. Ma pan naprawdę spore szanse na wyleczenie.- nie chciał słuchać o tym ile ma szans na przeżycie. On po prostu chciał żyć i już. Miał dla kogo, miał po co. Przecież już niedługo rozpoczną się Igrzyska Olimpijskie w Londynie, a on razem ze swoją drużyną miał bronić złota. Walczył o pozycję w kadrze i kiedy udało mu się ją osiągnąć, to będzie musiał z niej zrezygnować. Nikt nie podpisze mu dokumentów o stanie zdrowia, które pozwoli mu wystąpić na olimpijskim turnieju.
-A co jeśli nie poddam się leczeniu?- lekarz popatrzył na niego jak wariata. A on chciał tylko rozpatrzyć wszystkie możliwości.
-To zostanie panu 7, może 12 miesięcy życia. Będzie pan wył z bólu, bo pojawią się silne bóle głowy, do tego wymioty. Nie zagwarantuję panu, że nowotwór nie da przerzutów do innego organu. Jest pan młody i powinien zrobić wszystko, by ratować swoje życie.- tak jest młody, za młody na to by umierać, ale też za młody na to, by spędzić być może ostatni dni swojego życia w szpitalu. Oszołomiony usłyszanymi wiadomościami bez słowa wyszedł z gabinetu i opuścił szpital. Letni wiatr owiewał jego twarz i osuszał łzy, spływające po policzkach. W kieszeni wibrował telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył na ekranie uśmiechniętą twarz Marysi. Dzwoniła do niego już wcześniej, ale wtedy nie mógł odebrać. Teraz też nie chciał tego robić, ale nie może przecież chować głowy w piasek i uciekać przed ukochaną kobietą. Jeszcze nie wie jak jej powie o tym, że jest chory, ale kiedyś będzie musiał to zrobić.
-No hej kochanie! Przepraszam, że wcześniej nie odebrałem, ale nie mogłem. Byłem u … kolegi ze szkoły, bo poprosił mnie o odwiedziny. A co u ciebie? Jak pobyt w Rzeszowie?- przez chwilę chciał powiedzieć, że był u lekarza, ale w ostatniej chwili się z tego wycofywał. Musiał dokładnie przemyśleć to, w jaki sposób o wszystkim jej powie. Na pewno nie jest to rozmowa na telefon. Będzie musiał jej wyjaśnić, że w razie jego śmierci, ona musi ułożyć sobie życie na nowo i nie zważać na to, że jego nie ma.
~Nie wiem jak ci o tym powiedzieć Matt, ale chyba jestem w ciąży. Przed chwilą zrobiłam trzeci test ciążowy i każdy z takim samym, pozytywnym wynikiem.  Sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, bo nie planowałam teraz dziecka, ale jak widać mojego życia nie można zaplanować i przewidzieć. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły?- łzy spływały mu coraz mocniej po policzkach, odbijając się od brukowanego chodnika. Gdyby nie miał świadomości, że jest poważnie chory, to pewnie teraz skakałby ze szczęścia na jednej z amerykańskich ulic, ale świadomość śmierci zakotwiczyła w jego głowie na dobre.
-No coś ty kochanie! Jestem szczęśliwy, że zostaniemy rodzicami. Przepraszam cię, ale muszę już kończyć, bo właśnie podjechała moja taksówka. Postaram się zadzwonić do ciebie jutro i wtedy sobie porozmawiamy dłużej. Kocham cię, pamiętaj o tym.- nie była to na pewno wymarzona reakcja na wiadomość o dziecku, ale na nic innego nie było go teraz stać. Rzeczywiście taksówka przyjechała teraz po niego i zawiozła do rodzinnego domu. W drzwiach spotkał najstarszą siostrę, Laie. Rzuciła się na jego szyję, gdy tylko upewniła się, że to na pewno on stoi w progu mieszkania. Nie był tu ostatnio częstym gościem. Z Laią od zawsze miał świetny kontakt i to ona była powierniczką wszystkich jego sekretów i tajemnic. Dziś obarczy ją kolejną. Zdjął buty i wszedł z nią do kuchni.
-Źle trafiłeś, bo jestem sama w domu, ale przynajmniej mama powinna niedługo wrócić.- podała mu szklankę soku i usiadła naprzeciwko niego. Nie sposób było nie zauważyć, że coś go gryzie. Z twarzy zniknął jego śnieżnobiały uśmiech, w spojrzeniu nie było już charakterystycznego błysku.
-Coś się stało?
-Mam raka. Przed chwilą dowiedziałem się, że Mary jest ze mną w ciąży. Nie wiem co mam zrobić, nie chcę ich zostawić…- emocje po raz kolejny wzięły nad nim górę. Nie wstydził się tych łez, choć były one efektem jego bezradności. Przyszło mu zmierzyć dość nierówną walkę z najcięższym jak do tej pory przeciwnikiem. Potężne zagrywki Zayceva czy jego niesamowite zbicia nie mogą równać się  z rzeszą komórek nowotworach, które podstępnie zwiększają swoją liczebność w niesamowitym tempie. Jedno słowo, a potrafi przekreślić wszystkie plany i nadzieje na dalsze lata. Zawsze śmiał się z dziadków, którzy mówili o śmierci, próbując się do niej przygotować. Traktował ten temat żartobliwie i nigdy nie podchodził do niego poważnie. Teraz on sam musi się przygotować na najgorsze, a przede wszystkim musi przygotować Marysię. Będzie musiał porozmawiać z trenerem reprezentacji i wytłumaczyć mu zaistniałą sytuację. O trenowaniu w jego przypadku nie może być mowy, bo nikt z taką diagnozą nie dopuści go na razie do treningów. Pojedzie do Polski i zorientuje się czy z ciążą jego dziewczyny jest wszystko w porządku, a potem być może zdecyduje się na to, by w wyznać jej prawdę. Już widzi ten wzrok pełen litości i ciurkiem wypowiadane słowa, że wszystko na pewno się ułoży. Nikt mu nie zagwarantuje, że z tego wyjdzie. Będzie walczył i nie podda się, ale musi Marii i dziecku zapewnić jakąś alternatywę. Wcale nie chodzi mu o to, że zostawi farbowanej blondynce dostęp do swoich kąt i zrobi odpowiedni zapis, upoważniający ją i dziecko do dziedziczenia po nim. On musi być przekonany, że gdyby nie udało mu się wyzdrowieć, to Marysia i dziecko będą pod dobrą opieką. Na pewno porozmawia o tym z jej bratem, ale nie chodzi mu o ten rodzaj opieki. Tu chodzi o innego mężczyznę, który nie będzie miał nic przeciwko opiece nad dzieckiem innego mężczyzny. Trzymając w ramionach płaczącą siostrę i ubolewającą nad stanem jego zdrowia wcale nie myślał o sobie, a tylko i wyłącznie o dziewczynie.
-Obiecaj, że będziesz się leczył i zrobisz wszystko, by wyzdrowieć?- to mógł jej obiecać, co też zrobił skinieniem głowy.
-A ty obiecaj mi, że jeśli nie uda mi się z tego wyjść to będziesz miała pieczę nad Mary i naszym dzieckiem?- zaniosła się falą płaczu, ale intensywny wzrok brata sprawił, że obiecała spełnić jego siostrę. Przynajmniej tego mógł być pewien…

~*~
U mnie jest wszystko szybko, u mnie jest dramatycznie i wiem, że przesadzam, ale nic nie mogę poradzić na to, że tak mi się to ułożyło w głowie.
Tea - 1 do 0 dla mnie, jeśli chodzi o nasze typowania :)
MISTRZ, MISTRZ RESOVIA! 
Widząc szczęśliwego Alka to aż po prostu chce się na niego patrzeć i patrzeć. Mam nadzieję, że na mnie jego uśmiech zadziała mobilizująco i dobrze będzie mi się pisać opowiadanie, które zainaugurowałam wczoraj <klik>. Chętne z Was zapraszam :)
Pozdrawiam i do napisania ;***

niedziela, 14 kwietnia 2013

21."Jeszcze wierzę, wierze w lepszych nas Jaki sens to ma?"



Na sądowej sali przypomniałam sobie życiowy rozdział, pisany razem z Jurijem. Nie mogę powiedzieć, że wszystkie te wspólnie spędzone lata były złe, ale ostatnie nie były kolorowe. Myślę, że od utraty dziecka coś się między nami zaczęło psuć, a późniejsze wspólne chwile były już tylko próbą szukania w sobie tego, co w naszym związku było najpiękniejsze. Gdyby mnie ktoś zapytał czy żałuję tych lat, to z całą świadomością byłabym w stanie powiedzieć, że nie żałuję. Wiele się nauczyłam, wiele zrozumiałam. Widocznie nie jest nam pisane być razem i nie ma innego wyjścia jak to, że każde pójdzie swoją drogą. Jeśli zrobimy to w sposób jak najmniej bolesny to myślę, że uda nam się nawet zachować miłe wspomnienia. Zdaję sobie sprawę, że to ja zawiniłam i wcale się tego nie wypieram. Bałam się zdrady, a sama jej się dopuściłam. Od tego pocałunku z Mattem starałam się jeszcze wszystko naprawić, starałam się zapomnieć, ale nie umiałem. Myślę, że Jurij też nie potrafił mi tego zapomnieć, choć uparcie twierdził, że to wszystko było winą zbyt dużej ilości wypitego alkoholu. Chciałam w to wierzyć, a przede wszystkim pozwoliłam, by uwierzył w to szatyn. On żył w przeświadczeniu, że to była tylko i wyłącznie chwila słabości, a ja wiedziałam, że oszukuje jego i samą siebie. W głowie miałam tylko i wyłącznie Amerykanina, na ustach smak jego ust, a na plecach czułam jego dotyk. Nawet gdy całował mnie Jurij, próbując przypomnieć nam obojgu najpiękniejsze chwile, ja myślałam o Andersonie. Zakochałam się w nim, uświadamiając sobie, że to co łączyło mnie z Jurkiem, stało się przyzwyczajeniem, zwykłą rutyną. Gdyby mi ktoś powiedział, że przestanę kochać faceta dla którego rzuciłam wszystko, to nigdy bym mu w to nie uwierzyła. Byłam przekonana, że zawsze będzie między nami tak samo silna więź co na początku, ale widocznie się pomyliłam. Teraz już nie liczę na to, że z Mattem spędzę resztę swoich dni bo wiem, że w każdej chwili możemy się rozstać. Przyjęłam zasadę, że nie ma sensu się przywiązywać, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie los.
-Kochanie!- zaraz po wyjściu z sali przywitał mnie ciepły głos mojego chłopaka. Jak widzicie, moje życie cały czas jest poplątane jak druty telegraficznie wojennej radiostacji. Zza plecami mam męża, przed sobą obecnego partnera. Od przyszłego sezonu w jednym zespole będę oglądać byłego męża i chłopaka. Obaj będą zabezpieczać przyjęcia. Obaj na boisku będąc ciągnąć wózek w jedną stronę, a poza nim będą skakać sobie do gardeł. Jurij nie może się pogodzić z tym, że nasze małżeństwo dobiega końca. Całą winą obarczył Amerykanina. Nie może uwierzyć, że z mojej inicjatywy nasz romans mógł przerodzić się w coś głębszego i poważniejszego. Matt do niczego nigdy mnie nie zmuszał. Sama kłamałam Jurijowi w żywe oczy mówiąc, że idę na zakupy po włoskich galeriach, a tak naprawdę jechałam do niego i zapominałam o tym, że jestem żoną. Podejrzewam, że między nami będzie musiała się odbyć jeszcze jedna rozmowa, w której definitywnie wytłumaczę Jurkowi, że jego agresja w kierunku Matta jest zupełnie nieuzasadniona. Prędzej to ja powinnam otrzymać od niego zjebki, a nie on.
-Maria!- stoję między przysłowiowym młotem a kowadłem. Uśmiecham się przelotnie do Matta, a zaraz potem odwracam do Jurija. Im szybciej wszystko sobie wyjaśnimy, tym szybciej cały ten cyrk związany z rozwodem dobiegnie końca. Andersan nie jest zazdrosny. On wie, że jestem dziewczyną z przeszłością, a przeszłość nie tak łatwo zamknąć za drzwiami wspólnego mieszkania.
-Jurij proszę cię. Nie mam teraz czasu, by z tobą rozmawiać. Jeśli coś cię nurtuję, to masz numer do mojego adwokata.-boli mnie, że tak muszę do niego mówić, bo za dużo nas łączyło, by teraz udawać, że w ogóle się nie znamy. O taką postawę prosił mnie mój adwokat dając do zrozumienia, że takie podejście pozwolili mi sprawnie przejść przez to wszystko, a ja naprawdę chcę to zakończyć najszybciej jak to tylko możliwe. Ominęliśmy już sprawę pojednawczą, bo jasno dałam do zrozumienia Jurijowi, że jestem pewna swojej decyzji i żadne rozmowy nie sprawią, że nagle zmienię zdanie. Nie podjęłam jej pod wpływem chwili. Wszystko dokładnie przemyślałam zanim weszłam pewnego wieczoru so sypialni i powiedziałam, że z nami koniec.
-Chciałem tylko porozmawiać…- tak wiem, że to nie dużo, ale już umówiłam się z Mattem. Chłopak jechał do mnie jak na złamanie karku, a ja mu teraz powiem, żeby się zajął sobą, bo muszę iść na późny obiad z prawie już byłym mężem. Tak się zastanawiam czy moje życie kiedyś będzie normalne i wolne od masy sprzeczności wypełniających osobistą egzystencję. Na myśl od razu przychodzi mi mina mojego dziadka, który z uporem maniaka powtarzał, że to co polskie dla nas Polaków powinno być najlepsze i wcale nie trzeba szukać daleko, by być szczęśliwym. Oczywiście jego wypowiedzi nasiąknięte były niechęcią do wrogich nam w przeszłości państw, ale gdybym wcieliła jego teorię w życie, to być może dziś nie stałabym na schodach rosyjskiego sądu i nie czekała na rozwód z Rosyjskim obywatelem. Gdybym nie szukała szczęścia we Włoszech, najprawdopodobniej mój romans z Mattem nigdy by nie zaistniał, a ja teraz byłabym żoną Jury. Ale czy szczęśliwą? Tego nigdy nie będę pewna i świadomość tego sprawia, że w pewien sposób mogę się usprawiedliwić. Bez bicia przyznaję, że jestem winna rozpadowi naszego pożycia małżeńskiego, ale nikt mnie nie przekona, że nawet bez mojej zdrady bylibyśmy szczęśliwi.
-Jakiś problem?- o tak, jest ich wiele, ale Amerykanin nie jest w stanie ich rozwiązać. On może tylko dać mi poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji, ale przede wszystkim wolności. Matt jest przeciwieństwem mojego męża. Myśli zupełnie inaczej, posiada inną mentalność. Czasami mam wrażenie, że my żyjemy razem, ale tak naprawdę nie przeszkadzamy sobie i nie ograniczamy się. Ja przeżywam dzień odzyskania niepodległości, a on swój dzień dziękczynienia. Zero niejasnych spojrzeń i niezręcznych sytuacji.
-Chciałbym porozmawiać ze swoją żoną. Jakbyś nie zauważył nadal jesteśmy małżeństwem.- a z niego wychodzi właśnie typowy Rosjanin. Nie widziałam tego wcześniej, mój błąd. Gdybym nie stała między chłopakami, to pewnie Jurij skończyłby Matowi do gardła. Na szczęście panowałam nad wszystkim, a i sam Andersan nie należał do osób przesadnie awanturnych i zawziętych, czego dowodem jest jego obecne zachowanie. Może pominę fakt, że na oczach Bierieżki pocałował mnie w sam środek ust, zaznaczając dobitnie swój teren.
-Czekam na ciebie w samochodzie.- oddalił się od nas, a my poszliśmy do restauracji, znajdującej się gmachu sądu. Nie byłam głodna, więc poprosiłam tylko o szklankę wody. Oboje dobrze wiemy, że nie przyszliśmy tu, by rozmawiać tu o tym co u nas słychać. Myślę, że między nami nie ma szans na jakąkolwiek normalną więź i ja to szanuję, bo zawiniłam.
-O czym chciałeś rozmawiać? Tylko nie o nas, bo wiesz, że nie ma to sensu…- wolę od razu zaznaczyć, że nie jest mile widziany temat o szansach na powrót. Rozgrzebywanie ran w niczym nam nie pomoże i nie pozwoli zacząć układać sobie życia od początku, a w naszym przypadku jest to przecież wskazane. On pójdzie swoją drogą, ja swoją i tyle. Wspólne chwili na pewno będą wracać we wspomnieniach, bo przeżyliśmy kilka lat, ale obrazki z przeszłości nie mogą nam przysłonić tego, co realne.
-Chciałem cię zapytać czy jesteś szczęśliwa?- proszę? Obdarzam go idiotycznym spojrzeniem, ale na nic innego mnie nie stać po takim pytaniu. Nerwowo bawię się rogiem śnieżnobiałego obrusu, nie patrząc w jego oczy. Złapałam się w tym momencie na tym, że nie wiem co mu powiedź. Owszem, na tę chwilę mogę zbyć go jakimś chamskim tekstem mówiąc, że to nie jego sprawa, ale tak naprawdę niczego to nie załatwi. Sama przed sobą powinnam odpowiedź na to pytanie i zastanowić się, dlaczego nie potrafię na nie odpowiedź w sposób natychmiastowy.
-Tak, jestem szczęśliwa. Przepraszam, ale muszę już iść. Cześć!- podniosłam się od stołu i jak strzała wyszłam z restauracji. Lekki wiatr rozwiał moje włosy, ale pozwolił też ochłonąć. Odnalazłam wzrokiem samochód Matta. Siedział zniecierpliwiony, wpatrując się w przed siebie. Kiedy odwrócił głowę w moją stronę, nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego twarz przybrała radosnego wyrazu, na ustach pojawił się uśmiech. Myślę, że jestem szczęśliwa. Nie wiem skąd moje wątpliwości. Może to obecność Jurija działa na mnie deprymująco? Wydawało mi się, że już nie ma dla mnie znaczenia, a jednak nie jest to do końca prawdą. Andersen wyszedł z samochodu, więc i ja przyspieszyłam kroku. I to dosłownie, bo wpadłam w ramiona szatyna jak poparzona i pozwoliłam unieść się ku górze. Jestem szczęśliwa!
~*~
Serce ścisnęło mi się jak kąpielowa gąbka, gdy zobaczyłem Marysię w ramionach Andersena. Cały czas staram się przyzwyczaić do myśli, że ona nie jest już moja, ale nie potrafię. Od kiedy nasz związek dobiegł końca zastanawiam się jak nauczyć się żyć bez niej, ale nie jest to takie proste. Nasze mieszkanie przypomina mi wszystkie wspólnie spędzone chwili. Ściany pełne zdjęć i półki uginające się od fotograficznych albumów sprawiają, że nie umiem odciąć się od przyszłości. Wróć, nie chcę się odciąć. Ciągle wierzę, że jeszcze wszystko między nami może być dobrze, myślę, że byłbym w stanie wybaczyć jej zdradę i ten pożal się Boże związek z amerykańskim siatkarzem. Nawet na moment nie przestałem jej kochać. Aleks mówi, że powinienem zastosować metodę „klik klinem”, ale to nie jest dla mnie żadne rozwiązanie. Mógłbym spać z innymi kobietami, a i tak myślami byłbym przy br..blondynce. Marysia zmieniła kolor włosów. To pewnie manifest tego, że zaczęła nowe życie i nie ma w nim miejsca dla mnie. Najgorsze jest to, że będę miał ich pod nosem. Będę widział jak się migdalą, bo razem z Andersonem od nowego sezonu będziemy grali w jednym sezonie. Jeśli chodzi o jego transfer to nie miałem nic do powiedzenia. Nie mogłem iść do zarządu klubu i powiedzieć, że nie życzę sobie grać u boku z amerykańską gwiazdą siatkówki, bo koleś podpierdolił żonę i rozjebał poukładane do tamtej pory życię. Do dziś dnia żałuję tego wyjścia na imprezę. Gdyby nie to spotkanie, być może nie wracałbym teraz z sądu ze świadomością, że obca osoba w świetle prawa i panujących przepisów będzie kończyć nasz związek. Z tego co mówiła Maria, oni znali się już wcześniej, ale przecież znamy setki ludzi i nie z każdym musimy chodzić do łóżka. Wtedy między nami nie było dobrze. Widziałem gołym okiem, że Maria nie jest do końca szczęśliwa z wyjazdu do Włoch, bo kolejny raz musiała się dla mnie poświęcić. Najwyraźniej brakowało jej chwil, w którym mogłaby zrobić coś tylko i wyłącznie dla siebie. Zrobiła, aż za dużo… Widocznie potrzeba była jej bliskość innego mężczyzny, a ja przestałem się liczyć. Próby ratowania tego małżeństwa z mojej strony okazały się fiaskiem. Coraz bardziej oddaliliśmy się od siebie, aż w końcu wylądowaliśmy w sądzie.
-Jurij!!! Synku otwórz!- wizyta mamy w tym wszystkim jest rzeczą najmniej pożądaną. Zaraz p zdjęciu garnituru nie marzyłem o niczym innym, jak tylko o szybkim prysznicu i piwie w ręku. Pewnie znów wylądowałbym ze zdjęciami z naszego ślubu, więc może cała ta wizyta mamy nie jest taka zła. Otwieram jej drzwi i wpuszczam do środka. Jest wyraźnie zmartwiona moim wyglądem i samopoczuciem, ale nie musi się martwić, samobójstwa popełniać nie zamierzam.
-Chcesz coś do picia mamo?- proponuję śmiało, choć nie jestem pewien czy mam na stanie herbatę lub kawę. Wiem, że na dnie lodówki stoi sześciopak piwa, a reszta produktów spożywczych albo już wyszła po ostatnich zakupach albo w ogóle jej w tym mieszkaniu nie było. Od kiedy mieszkam sam uświadomiłem sobie, że nie radzę sobie z takimi sprawami jak zakupy czy utrzymanie porządku w domu. Zanim zamieszkałem z Marysią, wszystko wykonywała za mnie mama, a ja tylko czekałem na gotowe. Później domem zajęła się żona. Moim zadaniem było zapewnić nam godziwe warunki i myślę, że wywiązywałem się należycie z tego obowiązku. Problem w tym, że te setki tysiące, które teraz wpływają na moje konto są mi zupełnie nie potrzebne. Nie czuje potrzeby kupna nowych samochód czy innych gadżetów. Wszystko straciło sens i gdyby kazano mi grać w siatkówkę tylko i wyłącznie za kilkaset rubli dziennie, to pewnie i tak bym się zgodził, bo tylko ta siatkówka jako tako utrzymuje mnie w ryzach i sprawia, że chce mi się codziennie rano wstać z łóżka.
-Proszę cię Jura, usiądź. Musimy porozmawiać.- zaczynam się bać, ale posłusznie wykonuję jej prośbę.
-Wiem, że nie masz teraz głowy do takich rzeczy, bo rozwód z Marysią dużo cię kosztuje, ale uznałam, że powinieneś o tym wiedzieć. Twój ojciec…- o nie! O nim już na pewno nie chcę teraz rozmawiać. Nie rozmawiałem z nim od dnia naszego ślubu. Podejrzewam, że on już wie o tym, że rozwodzimy się z Marysią i teraz pewnie nie posiada ze szczęścia. Jest dumny z tego, że dopiął swego. Może teraz chce się pojednać? Nie zdziwiłbym się, gdyby w obliczu zaistniałej sytuacji stwierdził, że jestem jego ukochanym synkiem i znów chciałby lansować obrazek szczęśliwej rodziny w kluczowych gazetach politycznych Rosji.
-O nim też nie chce rozmawiać. Mamo zrozum, dla mnie ten człowiek nie istnieje…- starałem się być spokojny i nie podnosić głosu na matkę, choć w środku cały gotowałem się ze złości. Nie wybaczyłem mu i nigdy nie wybaczę, choćby nie wiem co się stało. Nie chce oglądać jego tryumfującego uśmiechu i słuchać steku kłamstw, który opowiadał swoim wyborcom w obliczu zbliżających się kampanii. Raz na te kilka lat byłem ukochanym synkiem tatusia i dumą dla całej rodziny. W wywiadach pojawiały się wtedy wzmianki o cudownej żonie, która wspaniale radzi sobie z domem i opiekunką rodzinnego ogniska. Gdy gasły flesze i telewizyjne kamery, oboje byliśmy nic nie warci i niegodni tego, że nosimy nazwisko „Bierieżko”. Dziwię się mamie, że ona po tym wszystkim gdy udało się od niego uwolnić, chce wracać do jego tematu. Ja przynajmniej nie widzę takiej potrzeby…
-Wiem synku, ale on jest chory. Ma raka płuc z przerzutami i zostało mu naprawdę nie wiele czasu. On sam boi się z tobą skontaktować po tym co zrobił tobie i Marii, ale chciałby cię zobaczyć przed śmiercią. Dla niego już naprawdę nie ma ratunku…- czuję się tak, jakby spadł na mnie ogromny kamień. Gdzieś w podświadomości pojawiła się myśl, że wreszcie i jego dosięgła sprawiedliwość za to co zrobił. Z drugiej strony nie jestem zdolny to tego, by cieszyć jego rychłą śmiercią. Po prostu nie potrafię. Nie obiecuję matce, że w ten pęd pojadę do szpitala i wybaczę wszystko ojcu, ale ten nie przyjmuję radykalnej postawy, która nie pozwoli mi tam pojechać.
-W którym leży szpitalu?- upłynie pewnie trochę czasu zanim zbiorę się w sobie, ale muszę mieć świadomość, że mogę nie zdążyć. Powinien mieć to gdzieś, ale to jednak mój ojciec. Może nie zasłużył na takie miano przez cały moje dotychczasowe życie, ale to jednak on dał mi życie.
-W wojskowym…- uśmiecham się z ironią. Tam zabił moje dziecko i tam przyjdzie mu zakończyć swoje życie...

~*~
Wybaczcie, ale żyję już dzisiejszym meczem finałowym i nie mam nawet głowy, by coś tu sklecić porządnego. Cieszę się, że udało mi się Was zaskoczyć i mam nadzieję, że uda mi się tak poprowadzić tę historię, że zaskoczone będzie jeszcze nie raz :) Odsyłam do zakładki z bohaterami ;)
RESOVIA!!!
Pozdrawiam i do napisania ;***




wtorek, 9 kwietnia 2013

20"...jesteśmy wolni, bo nie ma już nic..."



Przekraczam próg szpitala, w którym leżała Marysia z zamiarem odebrania jej dokumentacji. Boję się, że wraz z pokazaniem jej tych dokumentów nasze małżeństwo dobiegnie końca. Jeśli tam jest odpowiedni zapis, który mówi o tym, że zostały w jej organizmie znalezione substancje, które przyczyniły się do tego, że straciła dziecka. Z drugiej strony nie mogłem się wykręcić, bo co bym jej powiedział? Przecież nie mogę jej wyjaśnić, że to mój ojciec stoi za wszystkim… Między nami wszystko zaczyna się układać. Przede wszystkim wyjaśniliśmy sobie co nas gryzie i co nie daje nam spokoju. Ustaliliśmy, że kiedy medycyna nie będzie w stanie nic zdziałać w naszym przypadku, to pomyślimy o adopcji. Mam do siebie żal, że dopiero po pijaku zebrało mi się na szczerość i, że dopiero wtedy byłem w stanie powiedzieć to, co leży mi na sercu. Wiem też, że nie zrobiłem tego we właściwy sposób. Pozwoliłem jej myśleć, że obwiniam ją za tę sytuację, a to przecież nie jest jej wina. To wina mojego psychopatycznego ojca, któremu nigdy nie wybaczę. Przez to, że mieliśmy swoje problemy ostatnimi czasy, jego osoba zeszła na dalszy plan. Maria nie dociekała dlaczego tak nagle zerwałem z nim kontakt. Nie pytała też, dlaczego mama zdecydowała się na rozwód. Obawiam się, że od mojego ojca nie będzie jej tak łatwo się uwolnić i aż czasem boję się pomyśleć do czego on może się posunąć. Proponowałem mamie, by zamieszkała z nami, ale kategorycznie odmówiła. Twierdzi, że sobie poradzi, znajdując kąt u dawnej koleżanki ze szkoły. Wierzyłem jej, nie miałem wyjścia.
-Pan do kogo?
-Szukam doktora Kuzniecowa.- tłumaczę pielęgniarce cel swojego przybycia, a ta każe mi chwilę poczekać. Podobno teraz jest obchód, a Kuzniecow jest ordynatorem i musi brać w tym udział. Nie mam innego wyjścia, jak zająć miejsce i cierpliwie czekać. Mijają mnie co chwila kobiety w ciąży i szczęśliwi ojcowie, którzy albo idą z kwiatami do swoich kobiet albo dzwonią do bliskich i mówią, że właśnie urodził im się syn czy córka. Ja też kiedyś widziałem siebie w takiej roli i ciągle wierzę, że w przyszłości będę słyszał słowo „tato”, skierowane w moją stronę. Wierzyć muszę i muszę wspierać Marię, bo wiem, że wsparcie psychiczne z mojej strony doda jej otuchy i odwagi do walki. Zaczytany w jednej z plansz wiszących na ścianie, nie zauważyłem, gdy stanęła przede mną pielęgniarka i poprosiła mnie do gabinetu. Podziękowałem i wszedłem do środka.
-Dzień dobry. Ja po wypis Marii Bierieżko, a właściwie jeszcze wtedy Marii Beim.- facet się chyba dziwi, że po takim czasie przychodzę po te dokumenty, bo patrzy na mnie jak na ducha. Robi się blady. Ucieka wzrokiem wszędzie, byleby tylko nie spojrzeć w moje oczy. Momentalnie moje dłonie zaciskają się w pięści. Głowa zaczyna pracować bez zarzutu. Mogę tylko pluć sobie w brodę za to, że wcześniej na to nie wpadłem, ale uznałem, że mój ojciec sam wpadł na ten pomysł z podaniem leków wczesnoporonnych. To Kuzniecow mu pomógł dobrać odpowiednią mieszankę. On również jest winny śmierci mojego dziecka. Sam się zdradził.
-Masz coś wspólnego ze śmiercią naszego dziecka?!- podchodzę do niego i chwytam za fartuch. Mam go na wyciągnięciu ręki. Mogę sam wymierzyć sprawiedliwość już teraz, ale czekam aż sam mi się do tego przyzna. Jego milczenie jest dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Robię dość obszerny zamach i ładuje swoją pięść na jego nos. Nie trzeba poprawiać, krew już sączy się z jego nosa.
-Pan nic nie rozumie… ja musiałem to zrobić.- mógł przemyśleć zanim to powiedział. Być może po raz drugi nie zapoznałby się z moją siłą, a tak musiałem go uderzyć. Będzie mi tu pieprzył, że musiał zabić moje dziecko?! On, ginekolog-położnik?! Tyle razy patrzył na przyjście na świat nowego człowieka, a teraz mówi, że jedno z nich musiał zabić?!
-Nie zostawię tak tego. Możesz mi wierzyć, że tego tak nie zostawię. Ty i mój ojciec bekniecie za to!- już chciałem wyjść, gdy zatrzymały mnie jego słowa i dały dużo do myślenia.
-Nie masz żadnych dowodów. Masz słowo przeciwko dokumentacji szpitalnej. Mogę ci ją dać nawet zaraz, ale ona nic nie zmieni, bo nikt ci nie uwierzy. Jeśli usiądziesz, to ja ci wszystko opowiem. Mimo wszystko będę miał dla ciebie dobre wieści, ale musisz mnie wysłuchać do końca…- miał rację. Moje słowa mogą niewiele znaczyć w obliczu wojskowego szpitala oraz pomocy ze strony partii mojego ojca, która zrobi wszystko, by unieważnić każdy proces, który w jakiś sposób zagraża jej członkom. Odwracam się i patrzę w jego zakrwawioną twarz. To nie jest twarz mordercy, wiem to. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego to zrobił. Nie mam podstaw, by mu wierzyć, ale nie mam też nic do stracenia. Z tymi słowami zrobię co będę chciał, a potem mogę żałować, że nie dałem sobie szansy na to, by usłyszeć. Wróciłem i usiadłem na krześle. Kuzniecow zrobił to samo, uprzednio opatrując powierzchownie swoją twarz. Nie jest mi go żal, a i on sam chyba zdaje sobie sprawę, że zasłużył. Kiedy opanował krwotok z górnej wargi, spojrzał mi w oczy i zaczął opowiadać.
-Twój ojciec nie dał mi wyboru. Zagroził, że stracę pracę, jeśli mu nie pomogę. Nie chciałem tego zrobić, ale z drugiej strony nie mogłem zostać bez pracy. Jestem jedynym żywicielem rodziny, do tego mam chore dziecko i żonę w ciąży. Wiem, że to marne wytłumaczenie, ale innego nie mam. Mówię szczerze jak było…- mógł mówić prawdę. Mój ojciec kiedy chce osiągnąć swój cel, nie przebiera w środkach. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że posunie się do tego, by kogoś zabić. Podobno chciał za wszelką cenę rozbić mój związek z Marią. Jego nacjonalizm i szowinizm narodowy nie pozwalał mu zaakceptować faktu, że jedyny syn spotyka się z Polką. Wiadomość o ciąży sparaliżowała go i sprawiła, że chciał złapać się ostatniej deski  ratunku. Wymyślił sobie, że utrata dziecka i brak możliwości zajścia w kolejną ciążę sprawi, że nasz związek rozpadnie się. O mały włos mu się udało. Już widzę jego satysfakcję w oczach, gdy dowiaduje się, że już nie jesteśmy razem. Podejrzewam, że piłby przez cały tydzień, a najbliżsi współpracownicy razem z nim. Zastanawiam się tylko czy doktorek sobie tego nie wymyślił, by oczyścić się przede mną, a przede wszystkim przed samym sobą. Nie wyobrażam sobie z jaką świadomością on musi teraz żyć. Patrzy mi w oczy i opowiada o tym jak podawał ojcu nazwę leków, które spowodują śmierć płodu. Dobrze wie, że dla nas to nie był tylko płód. Dla nas to było dziecko, które opłakiwaliśmy, które zdążyliśmy pokochać całym sercem.
-Twój ojciec liczył na to, że wiadomość o braku możliwości zajścia w ciąże wstrząśnie wami na tyle, że rozstanie się od razu. Tak naprawdę to ta opinia lekarska nijak się ma z rzeczywistością, a pańska żona nie straciła szans na to, by w naturalny sposób zostać matką.- teraz popatrzyłem na niego jak na idiotę. Mógł sobie darować te słowa, bo niczego mi nimi nie wynagrodzi. Najpierw wmawia się nam, że Marysia nie może zajść w ciążę, a teraz nagle zmienia front i mówi, że jest zupełnie odwrotnie. Już nie mam na to wszystko siły.
-Ja sam liczyłem na to, że zdecydowanie wcześniej zdecydujecie się na podjęcie leczenia, a wtedy cała prawda wyjdzie na jaw. Proszę mi wierzyć, że nie doszło do żadnych uszkodzeń w obrębie narządów rodnych pani Marii i gdyby nie stres i zaburzenia z nim związane, zapewne spodziewalibyście się już kolejnego dziecka. Panie Juriju!- nie słyszałem ostatnich słów. Zabrałem teczkę z jego biurka i wyszedłem z jego gabinetu. Nie, nie wyszedłem. Wybiegłem jak poparzony. Nie marzyłem o niczym innym, jak tylko możliwości ochłonięcia na świeżym powietrzu. Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. Tlen wdychany do płuc sprawił, że poczułem się lepiej, ale natłok myśli w głowie nie dawał spokoju. Jak bumerang powracały słowa, że Marysia może zajść w ciążę. Powinienem się cieszyć, a nie potrafiłem. Nie wiedziałem jak mam jej o tym wszystkim powiedzieć. Znów pojawiła się obawa, że gdyby prawda wyszła na jaw, to mogłoby się to okazać dla nas fatalne w skutkach. Jestem tchórzem i nie powiem jej tego, ale zrobię wszystko, by jak najszybciej jakiś lekarz wyprowadził ją z błędu i powiedział jej, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by zaszła w ciążę. Jeśli będzie trzeba to jeszcze jutro wsadzę ja do samolotu i wyślę do Rzeszowa. Ona musi znać prawdę, przynajmniej jej część…

Dowiedziałaś się o wszystkim miesiąc później, bo tyle trwała diagnostyka doktora Piskorskiego. Kuzniecow nie kłamał. Oboje cieszyliśmy się z obrotu sytuacji i staraliśmy się, by w naszej rodzinie pojawił się ktoś trzeci. W między czasie podpisałem kontrakt z Modeną, ty obroniłaś licencjat i zrobiłaś sobie przerwę. Wyjechaliśmy do Włoch i wszystko się skończyła. Chłoptaś z USA rozjebał nasze małżeństwo…

Czy wierzyłam, że moje życie tak cudowanie się odmieni? Oczywiście, że nie. Gdzieś głęboko w sercu, prawie niezauważalnie tliła się nadzieja, że być może uda mi się jeszcze kiedyś zajść w ciążę, ale będzie to żmudna i pełna niepowodzeń droga, która nie wiadomo czy doczeka szczęśliwego zakończenia. Doczekała, a ja nie musiałam nic zrobić. Wierzyć mi się nie chce, że można się tak bardzo pomylić i powiedzieć komuś, że już nigdy nie będzie mógł spełnić swojego marzenia, jakim nie wątpliwie jest dla mnie bycie mamą. Tyle czasu wydawało mi się, że jest to fizycznie nie możliwe, a było. Zastanawialiśmy się z Jurijem jak to jest możliwe, że nie zaszłam przez ten czas w ciążę, skoro wszystko było w porządku i nie dbaliśmy o zabezpieczenie. Odpowiedź przyszła szybko sama. My tak naprawdę rzadko przez ten ostatni czas zbliżaliśmy się do siebie. Zawsze a to mnie bolała głowa, a to on był zmęczony po treningu, a później pojawiła się ta kłótnia między nami. Teraz też nie mogę powiedzieć, że jest kolorowo, bo oboje nadal próbujemy dopasować się do włoskiej rzeczywistości. Wierzyć mi się nie chce, że znów dla niego zmieniłam miejsce zamieszkania, ale chyba już taki wybrałam sobie los, że moje miejsce będzie zależne od niego. Siedzę na trybunie i pobieżnie oglądam mecz, zastanawiając się czy przypadkiem nie widziałam już gdzieś jednego z zawodników drużyny przeciwnej. Jestem przekonana, że nie jest to jakiś znany gracz, a mimo to jego twarz zdołałam zakodować w swojej głowie.
-Matt!- powiedziałam głośno, pukając się dość mocno w czoło. Przypomniałam sobie dopiero wtedy, gdy jego nazwisko zostało wyczytano z okazji przyznania mu nagrody dla najlepiej punktującego zawodnika w meczu. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl, że chłopak palił szlugi i chełpił się tym, że w przyszłości będę miała okazję o nim usłyszeć. Jak widać miał rację. Próbowałam się przedostać do miejsca, w którym żony i dziewczyny siatkarzy mogli się wymienić z nimi pierwszymi uwagami po meczu. Kiedy schodziłam na dół, wzrok mój i Amerykanina spotkał się. Na jego twarz wpłynął szczery uśmiech, a mi na jego widok w sposób niekontrolowany uwolniły się dzikie motyle w brzuchu. Przecież to absurd. Mam u swojego boku wspaniałego faceta i nie rozumiem w ogóle, dlaczego moja głowa ucieka w kierunku szatyna.
-Wiesz, że nasz klub zorganizował wspólną kolację dla obu drużyn? Oczywiście z żonami i dziewczynami. O 20 mamy być gotowi.- uśmiecham się, ale nie jest to szczery uśmiech. Słowa męża odbiją się ode mnie jak od ściany. Nerwowo spuszczam wzrok, gdy pyta mnie jak podobało mi się spotkanie i jak oceniam jego występ. Jemu tego nie powiem, ale cały mecz byłam skupiona tylko na Amerykanie i próbie rozszyfrowania jego osoby. Obok nas przechodzą koledzy z zespołu Jurija, poklepując go plecach i gratulując dobrej gry. Zaryzykuję i powiem, że zagrał dziś koncertowo mając nadzieję, że te opinie nie były próbą podlizania się mu.
-Kiedy jesteś na trybunach to zawsze wychodzi mi wszystko. Kocham cię…- jego usta odnajdują moje, a na sercu robi się przyjemnie ciepło. Idiotka ze mnie! Myślę o jakimś zapatrzonym w siebie chłoptasiu zamiast docenić, że mam kogoś takiego jak Jurij. Oddaję jego pocałunek, a zaraz po nim poganiam go, by biegł do szatni, bo jeszcze przed samą kolację chcę skoczyć na chwilę do domu i trochę się ogarnąć. Inne żony na mecze przychodzą jak na wybieg mody, a ja jak zwykle założyłam koszulkę Jurka i naciągnęłam na to klubową kurtkę. To wyznanie szatyna sprawiło, że miała ochotę dzisiejszego wieczora oddać się zabawie z nim. Kto wie,  może jeszcze dziś rozpoczniemy pracę nad potomkiem. Myślę, że jestem na to gotowa, a i on na pewno nie będzie miał żadnych przeciwwskazań…
…mam pecha, bo mąż nie chce się bawić, a ja po kilku niezaplanowanych drinkach jestem w wybornym towarzystwie. Kolacje z restauracji przeniosła się do pobliskiego klubu. Jurij oponował, chciał wrócić do domu, ale udało mi się go namówić na to byśmy zostali. Tak dawno nigdzie nie wychodziliśmy, że już zapomniałam jak to jest bawić się przy klubowej muzyce, wyginając ciało w jej rytm. Dyskoteka już zawsze będzie mi się kojarzyć z tym, w jaki sposób poznałam swojego przyszłego męża. Gdyby nie to, że kilka lat temu w Krakowie wyciągnął mnie do klubu Piotrek, to teraz pewnie studiowałabym czwarty rok na Jagiellonce i wiodła spokojnie życie.
-Zatańczymy?- na horyzoncie pojawił się Matt. On jako pierwszy przedstawiciel przeciwnej drużyny przyszedł i poprosił do tańca.  Nie miałam w zwyczaju odmawiać. Problem polegał na tym, że akurat w tym momencie musiała popłynąć wolniejsza piosenka. Niestety mój mózg ma problemy, by w odpowiednim tempie wskoczyć na właściwe obroty i zanim zrozumiałam, że nie powinnam z nim w taki sposób tańczyć, jego ręka znalazła się na mojej talii. Nozdrza przyjemnie drażnił zapach jego perfum, a od jego umięśnionej klatki piersiowej biło przyjemne ciepło.
-Widziałem cię w Pekinie. Nie sądzisz, że to musi być przeznaczenie skoro ciągle na siebie wpadamy i to w najróżniejszych zakątkach świata?- nie wiem o czym on do mnie mówi, ale wydaje mi się, że już kiedyś ktoś mówił do mnie o przeznaczeniu. Wypity alkohol rozkłada się równomiernie po najróżniejszych częściach ciała sprawiając, że w tym momencie głowa przestaje trzymać pion i opiera się na klacie Matta. Nie wiem po co próbowałam ją podnieść, bo kilka centymetrów poniżej miałam jego usta. Wykorzystał to i bez pardonu zaczął mnie całować. Jak ta ostatnia idiotka nie miałam nawet siły na to, by się sprzeciwić. Zdecydowanie łatwiej, było mi te pocałunki oddawać. Na oczach męża i innych siatkarzy całuję się z Mattem Andersonem i z przykrością stwierdzam, że dobrze mi w jego ramionach.  Za dobrze…

Rozprawa kończy się. Dochodzimy do momentu, w którym wszystko wskazuje na to, że to moja wina. To ja cię zdradziłam, to ja teraz jestem w związku z Mattem. Wszystko się posypało jak domek z kart i nie chcę się usprawiedliwiać, ale widocznie tak musiało być. Wielka miłość to temat tylko i wyłącznie dobry na piosenki i filmy. W życiu tego nie ma. Ja przestałam wierzyć w miłość. Z Mattem jest mi dobrze, ale czy to można nazwać miłością? 

~*~
Koniec pisania o przeszłości...wracamy do maja 2012 roku...
Pozdrawiam i do napisania ;***