wtorek, 21 maja 2013

25."


Dwa tygodnie czekała na to aż będzie mogła przepłynąć przez Atlantyk i spotkać się z nim. Dwa dni wcześniej rozmawiała z Lotmanem, ale jego wizyta w Polsce okazała się bezsensowną, bo ona wiedziała już o wszystkim. Przyjechała do niego akurat wtedy, gdy miał zaczynać chemioterapię I to od razu z kopyta. Lekarz ostrzegał go, że może zostać pozbawiany włosów, ale nie musi. Nie chciał na to czekać. Nie chciał oglądać wychodzących włosów na poduszce czy umywalce w szpitalnej łazience. Jeszcze przed wyjazdem przyjaciela poprosił go, bo przyniósł maszynkę i ogolił mu głowę. Nie chciał tego robić, ale w końcu dał się przekonać. Z kroplówką podpiętą do lewej ręki, leżał na łóżku i spoglądał w okno. Nie spodziewał się, że dzisiejszego dnia na szpitalnym korytarzu usłyszy znany mu głos i polskie przekleństwa. Z prędkością światła Maria wpadła do jego sali.
-Wytłumacz tej pani, że jestem twoją dziewczyną!- zdenerwowana rzuca na niego wściekłe spojrzenie, a Matt pokornie wysłuchuje jej prośby. Po jego słowach pielęgniarka nie chce już wzywać ochrony, ale prosi Polkę, by nie przebywała z Andersonem dłużej niż 10 minut.
-Tyle mi wystarczy by ci powiedzieć, że nie rozumiem jak mogłeś ukryć przede mną, że jesteś chory! Na co ty w ogóle liczyłeś?! Że się nie dowiem?!- atakowała go z każdej strony, wyrzucając mu egoistyczne zachowanie. Myślał, że oszczędzi jej tym nerwów, ale znacznie się pomylił.
-Kochanie nie denerwuj się, bo możesz zaszkodzić dziecku. Usiądź spokojnie, to wszystko ci wytłumaczę…- usiadła, choć wcale nie była spokojna. Amerykanin opowiedział jej wszystko od początku. Zaczął mówić o tym, że jeszcze podczas ubiegłego sezonu zaczął odczuwać dziwne bóle głowy, które wcześniej mu się nie zdarzały. Zbagatelizował sprawę myśląc, że na ból głowy się przecież nie umiera. Niestety bóle zaczęły się nasilać i nie były już tak sporadyczne jak wcześniej. Pierwsza wizyta u lekarza nie przyniosła żadnych konkretnych wiadomości. Nic nie mówił, bo nie chciał robić zbędnego zamieszenia. Druga wizyta przyniosła wstępną diagnozę, która spisywała jego życie na straty.
-Miałem wątpliwości i może powiedziałbym ci o wszystkim, ale kiedy powiedziałaś mi o dziecku, nie mogłem zrobić tego przez telefon. Bałem się, że się zdenerwujesz i to zaszkodzi dziecku. Pojechałem do Polski, by zobaczyć co i jak. Czułaś się dobrze, ale mi zabrakło odwagi. Wiem, że jesteś na mnie zła, ale naprawdę chciałem dobrze. Trochę podłamała mnie wiadomość o chorobie, ale nie bój się będę walczył, bo mam dla kogo.- prawą ręką dotknął jej brzucha na potwierdzenie słów, że to ich dziecko i ona sama są dla niego wystarczającą motywacją do działania. Z każdą minutą opowiadanej przez niego historii, twarz Marysi była coraz bardziej mokra od łez. Może i była na niego zła, ale gdzieś cała złość znalazła swoje ujście, zamieniając się ze wzruszeniem. Przysunęła się bliżej Matta i objęła jego szyję, mocną się do niego przytulając.
-Oboje sobie z tym poradzimy. Wyzdrowiejesz, a wtedy dostaniesz nauczkę za to, że mi nie powiedziałeś. Wiesz jak ja się martwiłam? Z dnia na dzień urwał się z tobą kontakt, nie odpowiadałeś na żaden telefon. Już myślałam, że olałeś mnie i znalazłeś sobie kogoś innego…- widać było, że było jest wstyd tych słów, ale wyznała mu całą prawdę, a on nie miał do niej o to pretensji bo był świadom, że mógł zachować się zdecydowanie lepiej.
-To znaczy, że jesteś jeszcze o mnie trochę zazdrosna? Nawet, że wyglądam teraz jak wyglądam.-przejechał dłonią po swojej łysej głowie, a Marysia powtórzyła jego gest. Znów pod jej powiekami pojawiły się łzy. Nie dane im było ze sobą rozmawiać dłużej, bo pielęgniarka pojawiła się już w obstawie lekarza, który kategorycznie był za tym, by dziewczyna opuściła salę. Zanim wyszła, złożyła na ustach Matta namiętny pocałunek, a do uchu szepnęła:
-Zostaję z tobą…
~*~

Wiadomość o chorobie Andersona gruchnęła w sportowej prasie jak grom z jasnego nieba. Nikt się nie spodziewał, że z tej przyczyny przyjmujący nie gra w Lidze Światowej. Sam myślałem, że chodzi być może o jakiś konflikt czy inną wizję zespołu. Jego choroby nie wymyśliłbym nawet w najczarniejszych snach. Ktoś może pomyśleć, że jestem szczęśliwy z tego powodu, bo facet rozbił mi małżeństwo, więc teraz ma za swoje. Z wiadomych względów nie darzę go sympatią, ale nigdy nie życzyłem mu tego, by chorował czy stracił życie. To nie w moim stylu. Niestety wiem jak wygląda walka z nowotworem, bo ojciec jest już w jego ostatniej fazie i nie wiele wskazuje na to, że mogłoby się coś poprawić. Wczoraj lekarz jasno dał do zrozumienia, że medycyna jest w tym przypadku bezradna i jedyne co można dla niego zrobić, to pomóc umrzeć bez bólu. Dużo czasu zajęło mi zanim przełamałem w sobie wewnętrzny opór i odwiedziłem go w szpitalu. Był taki… bezbronny. Na twarzy nie miał tej swojej nieustającej złości i wyższości nad innymi. Całe dotychczasowe życie uważał się za kogoś lepszego niż inni, a teraz przyszło mu umrzeć jak wszyscy. Nie wiedziałem o czym mam z nim rozmawiać. Żal cały czas siedzi we mnie głęboko i już nigdy nie wyjdzie. Nie mniej jednak nie chciałem na nowo roztrząsać tego tematu. Zapytałem go tylko raz, dlaczego to zrobił? Co odpowiedział? Że teraz sam nie wie. Wcześniej kierował się tym, że Marysia była Polką, a on nie mógł pozwolić, by weszła do jego rodziny. Nie mogłem pojąć, że można być do tego stopnia zapatrzonym w partię, by posunąć się do takiej zbrodni. Powiedziałem mu nawet wtedy, że jest taki sam jak ci ludzie, którzy wymordowali tysiące polskich istnień w Katyniu czy Charkowie tylko dlatego, że byli Polakami. Gdybym wcześniej posunął się do takich słów to pewnie dostałbym w twarz, a teraz przyjął je nad wyraz spokojnie. Opowiedział mi o tym jak ciężko było mu dostać się do partii i w niej zaistnieć. Twierdził, że to jest jak nałóg, że z tego nie można od tak zrezygnować i robi się wszystko tylko po to, by cały czas być na szczycie i nie dać się zepchnąć. Każde jego słowo traktowałem jak formę usprawiedliwienia się, a ja żadnego usprawiedliwienia przyjąć nie potrafię. Wiem jednak, że jemu takie rozmowy są potrzebne, bo on w ten sposób rozlicza się ze swojego życia. Może lepiej będzie mu odejść, gdy powie mi wszystko co leży mu na sercu?
Dzień wolny między jednym wyjazdem na Ligę Światową a drugim poświęciłem na wizytę u niego. Siedziałem na korytarzu, czytając rosyjską gazetę sportową. Duża część artykułów rozpisywała się właśnie na temat Amerykanina. Zacząłem się zastanawiać jak z tym wszystkim radzi sobie Marysia. Na pewno jest jej ciężko. Zadzwoniłbym i zaoferował swoją pomoc, ale nie chciałem się narzucać. Nie chciałem, by znów myślała, że w ten sposób chce coś ugrać dla siebie. Od naszej rozmowy w Rzeszowie trochę się zmieniło. Oczywiście nadal jest na pierwszym miejscu w moim sercu, ale już zdecydowanie spokojniej podchodzę do tego, że ktoś zajął moje miejsce. Nie ma już we mnie tego obłędu, by za wszelką cenę ją odzyskać. Ciężko jest się pogodzić z tym, że nie ma już naszego związku, ale z każdym dniem powinno być coraz lepiej. Ostapienko dzwoniąc do mnie miał nadzieję, że sprzeda mi newsa odnośnie choroby Andersona i z jego słów wyczytałem, że powinienem się z tego powodu cieszyć, bo konkurencja sama być może się wyeliminuje. Choć bardzo chciałbym, byśmy razem z Marią spróbowali od nowa ułożyć nasze stosunki, to jednak nie takim kosztem. Nie chcę jego śmierci tylko dlatego, bo chcę zająć ponownie miejsce u boku Beim. Różne rzeczy mam za uszami i nie wszystkie moje zachowanie były powodem do domu, ale bez przesady.
-Przepraszam, ale dziś nie będzie pan mógł zobaczyć się z tatą, bo jego stan się pogorszył i musimy przewieźć go na izolatkę, gdzie nie można będzie do niego wchodzić. Każda, nawet najdrobniejsza infekcja mogłaby go teraz zabić.- przyjmuję te słowa spokojnie, choć gdzieś na dnie serca czuję coś w rodzaju smutku. To w końcu mój ojciec. Kawał skurwysyna tak nawiasem, ale jednak ojciec. Ten sam lekarz już wcześniej nie dawał nadziei na to, że stan zdrowia może się poprawić. Najważniejszą rozmowę z nim mam już za sobą. Mam nadzieję, że będzie mu lepiej odchodzić ze świadomością, że rozmawiał ze mną przed śmiercią. Dalszy pobyt w szpitalu okazuje się zbędny. Wychodzę na zewnątrz i wsiadam do auta. Pojadę do mamy i spędzę z nią więcej czasu niż zakładałem. Zasłużyła na to. To od niej otrzymywałem najwięcej wsparcia po rozstaniu z żoną i to ona każdego dnia pokazuje mi, że po wszystkim można się podnieść. Ona po dość destrukcyjnym małżeństwie z ojcem potrafiła zacząć wszystko od początku. Nawet ostatnio powiedziała mi, że w jej życiu pojawił się pewien mężczyzna. Nie miałem prawa mieć do niej pretensji o to, że chce ułożyć sobie życie. Ba, ja nawet byłem z tego powodu szczęśliwy. Gdy będę miał pewność, że zostawiam ją w Rosji w dobrych rękach, łatwiej mi będzie przenieść się do innego kraju, by podjąć grę w klubie. Od dłuższego czasu rozważam propozycję odejścia z Superligi i spróbowania swoich sił w zupełnie innym miejscu. Odpadają Włochy, bo tam już byłem i nie kojarzy mi się to państwo z niczym przyjemnym. Sama sprawa organizacyjna ligi nie napawa optymizmem, coraz więcej klubów przestało być wypłacalnymi. Mój menager prowadzi dość intensywne rozmowy z obecnym mistrzem Polski. Klub z Rzeszowa jest podobno zainteresowany moimi usługami. Wiem też, że nie zaczynałbym tam zupełnie od zera, bo w stolicy Podkarpacia jest rodzina Ignaczaków i miałbym na kogo liczyć. Jeszcze im o tym nie mówiłem, ale myślę, że nie będą mieli z tym problemu. Krzysiek wiele razy mówił mi, że z trudem przyszło mu się przyzwyczaić do tego, że jestem jego szwagrem, ale teraz jest mu zdecydowanie trudniej się odzwyczaić.
Na klatce schodowej do mieszkania mamy rozdzwonił się mój telefon. Zanim go wygrzebałem z „nerki”, to sygnał się urwał. Sprawdziłem więc numer i dochodząc do wniosku, że kompletnie nie wiem do kogo należy, nie odzwaniałem. Wyszedłem z założenia, że jak ktoś będzie chciał się ze mną skontaktować, to na pewno zadzwoni ponownie.
-Jurij! Tak się cieszę, że cię widzę synku.- gorące powitanie ze strony mamy nie powinno być dla mnie żadną nowością, a mimo wszystko za każdym razem robi mi się cieplej na sercu. Zbliżam się nieubłaganie do 30, a w jej obecności cały czas czuję się jak mały chłopiec, któremu pomoże i obronie przed całym światem. Wchodząc do salonu dostrzegam, że w przedpokoju na wieszaku wisi jakiś płaszcz, a obok grzejnika stoją buty. Wydaje mi się, że będę miał za chwilę poznać wybranka mamy. Nie wiem jak mam się w tej sytuacji zachować, więc najlepiej postawić na naturalność. Wszedłem do salonu i wyciągnąłem do mężczyzny dłoń.
-Aleksander Marozov. Miło mi cię poznać. Olga mi wiele o tobie opowiadała…- na pierwsze rzut oka sympatyczny facet. Rozmowa zawiązuje się sama. Marozov musi być dobrze zorientowany w moich polskich konotacjach, bo nawiązuje właśnie do nadwiślańskiego kraju oraz do tego, że odbywał tam swego czasu praktyki prawie 30 lat temu. Włączyłem się do rozmowy, opowiadając o miejscach, które udało mi się w Polsce zobaczyć, a jest ich naprawdę sporo. Przede wszystkim trzeba zacząć od Krakowa, który zawsze będzie mi się dobrze kojarzył. Jakiś czas temu Aleks powiedział, że gdyby nie ten wyjazd do Polski, to być może całe moje życie potoczyłoby się inaczej i pewnie miałby rację. Odpowiedziałem mu, że nie żałuję, nawet z perspektywy tego jak to się skończyło. Może tak musiało się stać, bym mógł przeżyć wiele pięknych chwil wspólnie z Marią, bo przecież nie zawsze było źle. Późniejsze wizyty w ojczyźnie byłej żony wspominam równie dobrze, te prywatne jak i związane z siatkówką.
-Synku, telefon twój dzwoni.- z rozmyślań wyrywa mnie głos mamy.  Ten sam numer, który wcześniej pierwszy raz widziałem na oczy. Niepewnie odebrałem połączenie. Momentalnie po drugiej stronie usłyszałem języki angielski wypływający z ust amerykańskiego przyjmującego. Prędzej spodziewałbym się telefonu od diabła niż od niego. Nie silił się na zbędne tłumaczenia, tylko od razu przeszedł do konkretów. Bez ogródek mówił mi o swojej chorobie, dając wyraźnie do zrozumienia, że bierze poprawkę na to, że może mu się nie udać jej pokonać. Najzwyczajniej w świecie mu współczułem, zapominając na chwilę o tym, że jego osoba jest tak naprawdę źródłem mojego nieszczęścia. Tak jak mówiłem wcześniej, mogę za nim nie przepadać, ale źle mu nie życzę. W tym wszystkim trzeba pomyśleć też o Marii i ich nienarodzonym dziecku. On o tym pomyślał. Zapytał mnie czy po jego ewentualnej śmierci zająłbym się Beim i ich maleństwem. Zbaraniałem. Czułem się tak, jakby ktoś spuścił mi coś ciężkiego na głowę. Jeszcze nie dawno sam oferowałem swoje usługi Marii, ale była to zupełnie inna sytuacja. Rozum mówił, że to nie może się udać, że Marysia nie dopuści mnie  do siebie, nawet jeśli Anderson zamknąłby oczy na wieki. Serce jednak podpowiadało co innego. Nie potrafiłem mu odmówić bo czułem, że jest to dla niego ważne. Dla mnie też by było. Gdybym był w jego sytuacji, chciałbym mieć pewność, że ukochane osoby sobie beze mnie poradzą.
-Jesteś tego pewny Matt?- chyba pierwszy raz zwróciłem się do niego bez żadnej złości w głosie. Ta rozmowa coś mi uświadomiła. Wcześniej byłem przekonany, że Amerykanin chciał mi zagrać na nosie, podbierając mi moją żonę. Nie chciałem wierzyć, że to z jej przyczyny rozpadło się nasze małżeństwo. Teraz mogę mieć pewność, że on tego nie zrobił przeciwko mnie. Po prostu się zakochał, a ona odwzajemniła to uczucie dochodząc do wniosku, że to co zdarzyło się między nami przestało istnieć.
-Możesz być pewien, że w razie potrzeby zaopiekuję się Marią i dzieckiem, ale wiedz, że z całego serca życzę ci powrotu do zdrowia. Nie łudźmy się, że będziemy przyjaciółmi bo to nierealne, ale trzymam kciuki za twoje wyzdrowienie. Pamiętaj, że masz dla kogo walczyć…

~*~
Przyznaję bez bicia, że nie miałam ochotę na publikację tutaj, bo rozdział był w ogóle nienapisany, a mi nie chciało się do niego usiąść. Może teraz będzie z tym lepiej, na co osobiście liczę. Za błędy przepraszam, zwłaszcza za tego Andersena, ale mój program się uparł na to nazwisko. Tym razem tego pilnowałam, sprawdziłam i mam nadzieję, że błędu nie popełniłam.
Nie mogę doczekać się sobotniego meczu i gry naszego trio w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Czemu mam przeczucie, że może być pięknie? Nie mam pojęcia. Pięknie będzie też już całkiem niedługo z racji tego, że rozpoczyna się Liga Światowa. Przestaną się liczyć rywalizacje klubowe i znów wszyscy złączą się pod jednym szyldem o nazwie "Polska". I like it :)
Pozdrawiam i do napisania:***



poniedziałek, 6 maja 2013

24."Z nim będziesz szczęśliwsza, dużo szczęśliwsza będziesz z nim..."



Nie był w stanie normalne funkcjonować. Bóle i zawroty głowy z godziny na godzinę przybierały na sile. Czuł, że przegrywa. Brakowało mu sił, choć cały czas starał się mobilizować. Wiedział ze tysiące kilometrów od niego jest jego kobieta, która nosi pod sercem owoc ich miłości. Wizja wspólnego życia przyświecała mu w walce z chorobą, ale w dniach takich jak ten czuł się zupełnie bezradny. Lekarz nalegał, by zgodził się na radykalne leczenie, ale on jeszcze nie podjął decyzji. Cały czas zbierał się w sobie, by powiedzieć o wszystkim Mary. Nie mógł pozwolić, by dowiedziała się o wszystkim z mediów. Należała jej się z jego strony odrobina szczerości. Wczoraj odwiedził go Poul. Jemu powiedział o wszystkim. Płakali. Lotman obiecał, że w razie potrzeby Marysia i dziecko będą mogli na niego liczyć, ale wyraźnie nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego przyjacielowi może stać się jakaś krzywda. Nie wyobrażał sobie, że może go zabraknąć. Matt też sobie tego nie wyobrażał, że był na tyle świadom powagi sytuacji, że musiał myśleć o przyszłości. Poprosił lekarza o to, by w najbliższym czasie postawił go na nogi do tego stopnia, by mógł polecieć do Polski i o wszystkim powiedzieć dziewczynie. Chciał też zrobić coś jeszcze. Dużo wcześniej o tym myślał, ale nigdy nie mógł znaleźć w sobie wystarczająco dużej ilości odwagi, by uklęknąć na kolano i poprosić o rękę. Teraz już się nie boi. Obiecał sobie, że teraz zrobi wszystkie te rzeczy, których się bał i które były mu zabronione podczas trwania profesjonalnej kariery siatkarskiej. Nie chce odchodzić w przeświadczeniu, że chciał zrobić tyle rzeczy, a nie zrobił nic.
-Mamy wynik ostatnich badań. Chemia w farmakologicznej postaci przyniosła nieznaczną poprawę, ale to nie zmienia faktu, że powinniśmy już przygotowywać cię do resekcji glejaka. Mam nadzieję, że masz dla mnie jakąś rozsądną odpowiedź?- lekarz każdego dnia przychodzi i pyta czy podjął ją decyzję, która może mieć istotny wpływ na jego życie, ale do tej pory jeszcze nic nie usłyszał. On też miał swoje żądania. Obiecał zgodzić się na operacje, jeśli dostanie pozwolenie na wyjazd do Polski. Oczywiście mógłby wypisać się na własne żądanie, ale nie chodziło mu o samowolkę. Chciał współpracować. Zaraz po tym jak ze szpitalnej sali wyszedł lekarz, w odwiedzinach pojawił się Lotman. Patrzy na przyjaciela smutnymi oczami. Matt tego nie chce. Nie ma ochoty na to, by każde spotkanie i każda rozmowa kręciła się wokół jego choroby.
-Jak wam się układa gra? Dajecie radę?- zaczął temat o siatkówce, choć nie było to dla niego łatwe. Choroba nie tylko pokrzyżowała mu plany na przyszłość związane z życiem prywatnym, ale też z jego karierą siatkarską. Chciał wystąpić na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, a wszystko wskazuje na to, że nie ma na to najmniejszych szans.
-Brakuje nam ciebie, ale z chłopakami już zapowiedzieliśmy sobie, że będziemy grać dla ciebie, byś nam zazdrościł i jak najszybciej do nas wrócił.- obaj się uśmiechnęli.
-Pomożesz mi przekonać lekarza, by puścił mnie do Polski? Chcę porozmawiać z Mary i powiedzieć jej o wszystkim.- Lotman nie bardzo wiedział jak może mu pomóc, ale chociażby miał poruszyć niebo i piekło, to zrobi wszystko, by mu pomóc. Powiedział mu też o tym, że pewne informacje już przedostały się do mediów, bo on sam dostał telefon od klubowego kolegi z Rzeszowa z pytaniem czy to prawda co słychać o zdrowiu amerykańskiego przyjmującego.
-Oczywiście mijałem się z prawdą bo wiem, że ty chcesz sam powiedzieć o tym Mary i doskonale to rozumiem. Jeśli trzeba będzie to wybłagam o kilka dni wolnego od kadry i polecę z tobą do Polski. No chyba, że nie chcesz mojego towarzystwa…
-No skoro już się zaoferowałeś, to chyba nie mam wyboru. Dziękuję ci Poul…- dotknął jego dłoni po przyjacielsku. Spojrzeli sobie w oczy. Boją się. Obaj się boją się, że Matt z tego nie wyjdzie. Tyle się przecież słyszy o tym, że ta choroba pochłania coraz więcej ludzi i wcale nie ma dla niej znaczenia wiek. W między czasie obok łóżka znów pojawił się lekarz. Matt napomknął o swoim wyjeździe do Polski, a lekarz po raz kolejny stanowczo mu odmówił mówiąc, że chemioterapia powinna rozpocząć się już jutro, by jak najszybciej zwalczać namnażające się komórki nowotworowe oraz zmniejszyć glejak. Andersen o tym wszystkim wiedział, ale nie dawał za wygraną.
-Czy 4 dni mnie zbawią?
-W pańskim przypadku te 4 dni to dużo, bardzo dużo. Niech pan się jeszcze raz zastanowi czy jest sens tak ryzykować. Na podróże będzie miał pan czas jak wyzdrowieje, a teraz powinien pan zająć się swoim zdrowiem.- dla lekarza Swinga była to tylko i wyłącznie podróż. On podchodził do tego inaczej. Nie chciał lecieć do Polski dla własnego „ widzi mi się”. Chciał od życia tylko cztery dni na to, by przygotować ukochaną kobietę na wiadomość o ciężkiej chorobie i ewentualnym odejściu. Chciał zagrać w otwarte karty, ale nie przez telefon. Nie mógł dopuścić do tego, że Beim zdenerwuje się zbyt mocno, co mogłoby zaszkodzić dziecku i jej samej.
-W takim razie będę musiał wypełnić druk o wypis na własne żądanie…- Poul, który wcześniej obiecał mu, że w razie potrzeby będzie mu towarzyszył w podróży, teraz nie był już tego taki pewny. Nie chciał przykładać ręki do tego, że przyjaciel na własne żądania pozbawia się szansy na szybkie i skuteczne leczenie.
-Matt, a może ja pojadę do Polski i powiem jej o wszystkim? Obiecuję, że zrobię to najdelikatniej jak tylko możliwe i zapewnię, że masz szanse z tego wyjść. Jeśli poddasz się leczeniu za późno, to te szanse będą maleć. Co jeśli twój stan pogorszy? Dla niej na pewno będzie to ogromny stres, zdecydowanie większy niż sama wiadomość o chorobie.- te argumenty miały w sobie coś, co kazało się nad nimi głębiej zastanowić. Teraz już sam nie wiedział co ma zrobić. Propozycja Lotmana wydawała się rozsądna. Swing gdyby mógł, to podrzucałby Poula z radości.
-Dobrze, niech tak będzie. Postaraj się załatwić to jak najszybciej i jeśli już u niej będziesz to powiedz, że nie chciałem jej martwić, bo się o nią bałem. Powiedz też, że ją kocham i dla niej i dziecka będę walczył co tchu, by wygrać z tą chorobą.- nie miał najmniejszych wątpliwości, że się nie podda. Tyle, że walka z rakiem to jak mecz w siatkówce. Możesz wygrywać 2:0 i mieć meczową piłkę, a i tak ostatecznie to ty z boiska będziesz schodził jako przegrany. W głowie każdego dnia układał sobie plan, w którym ujął Mary, dziecko i… Jurija. W normalnej sytuacji chciałby, by były mąż jego dziewczyny dał im spokój, ale w obliczu takiego obrotu sprawy jego osoba może się okazać niezbędna. Zdawał sobie sprawę, że to desperacki krok, ale zamierzał poprosić Rosjanina o pomoc w razie gdyby jego życie dobiegło końca zbyt wcześnie. Mógł mu wiele zarzucić, ale nie to, że źle zajmował się Beim. Ciężko mu myśleć o tym, że jego dziecko mógłby wychowywać obcy mężczyzna, ale też nie może egoistycznie odbierać mu możliwości na to, by poczuł co to znaczy mieć ojca. Najpierw o wszystkim musi dowiedzieć się Mary. Później przyjdzie czas na stosowne oświadczenia, w których poinformuje oficjalnie siatkarskie środowisko o swojej chorobie. Wtedy też porozmawia z Bierieżką i poprosi o pomoc. Tak ciężko mu o tym pomyśleć, ale nie będzie miał wyjścia…

~*~

Kiedy weszłam do kawiarni, Judyta już na mnie czekała, pijąc kawę. Podeszłam śmiałym krokiem do stolika i przywitałam się z nią. Nie liczcie na to, że posypały się serdeczne uściski. Po prostu podałam jej rękę i zajęłam miejsce naprzeciwko. Przy stoliku pojawił się kelner. Poprosiłam o szklankę jabłkowego soku.
-O czym chciałaś rozmawiać? Powiem szczerze, że byłam mocno zaskoczona twoim telefonem, ale przez wzgląd na to co było, postanowiłam przyjść tak, jak chciałaś.- mój głos nie wyrażał kompletnie żadnych emocji. Szczerze powiedziawszy to czułam się tak, jakbym w ogóle nie miała w sobie żadnych emocji. Telefon od Matta milczał, a ja już zaczynałam układać sobie odpowiednie historie. Na dobrą sprawę to nie jestem w humorze na to spotkanie, ale nie chciałam już tego odwoływać.
-Przede wszystkim jeszcze raz chciałabym cię przeprosić. Uwierz mi, że przemyślałam wszystko zdając sobie sprawę, że to co się stało z nami, to moja wina. Moja chora zazdrość doprowadziła do tego, że odebrałam Piotrkowi przyjaciółkę, ale również i sobie…- dlaczego w mojej głowie pali się lampeczka z informacją, że na linii Judyta- Piotrek nie jest dobrze? Może to nie miłe, ale mam wrażenie, że przypomniała sobie o mnie wtedy, gdy skończyła się sielanka w związku.
-Chcesz mi powiedzieć, że po tym wszystkim mam udawać, że nic się nie stało tak? Dałaś mi jasno do zrozumienia, że mam zniknąć z waszego życia i jak wiesz, zastosowałam się do twojej prośby. Zerwałam z Piotrkiem wszelki kontakt. Nie dzwoniłam do niego, choć tak bardzo tego potrzebowałam. Doceniam, że doszłaś do takich wniosków, ale nie myśl, że jedno „przepraszam” załatwi sprawę.- już nie mówiłam o swoich podejrzeniach, bo nie chciałam zabrzmieć niegrzecznie. Widzę, że dużo ją to spotkanie kosztuje, a nie należę do osób, które lubią pastwić się cudzym nieszczęściem.
-Nie Marysiu. Chcę tylko byś znów była przyjaciółką dla Piotrka, bo on tego potrzebuje. Ja nie mam prawa liczyć na to, że między nami będzie tak, jak dawniej, ale on tak naprawdę nie jest niczemu winien. Skutecznie potrafiłam go do ciebie zniechęcić. Grałam na jego uczuciach, kazałam wybierać. Wiedziałam, że mnie kocha i wybierze mnie, ale widziałam z jakim żalem to robił. Nie wiem co mnie opętało, że kazałam mu dokonywać takich wyborów. Wstyd mi za to i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz…- nie jestem do końca pewna, że Piotrek jest całkiem bez winy. Wiem, że kocha Judytę i zrobi dla niej wszystko, ale swoim zachowaniem pokazał, że moja osoba nie wiele dla niego znaczy. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od mojego wyjazdu do Rosji. Wróciłam, rozwodzę się z Jurą, a nagle wszystko zaczyna wracać do normy. Nie sądzę, żeby działali oboje z premedytacją, ale jest to co najmniej zastanawiające.
-Piotrek wie, że ze mną rozmawiasz?
-Nie, ale wiem, że mu ciebie brakuje. Wiem, że potrzebujesz czasu, ale gdybyś kiedyś ze chciała do niego zadzwonić i wyrazić swoją chęć do naprawienia tego co było, to on na pewno na to czeka i będzie z tego powodu szczęśliwy. Dużo zrozumiałam przez ostatni czas i wiem, że jesteś mu potrzebna…- a jak on mi jest potrzebny, to pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy. Gdyby wszystko między nami było w porządku, to pewnie siedziałabym teraz z nim na linii i żaliła się na to, że Matt ma mnie w dupie. Na samo wspomnienie o tej sytuacji zrobiło mi się smutno, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać.
-Muszę sobie to wszystko poukładać. Nie mniej jednak dziękuję ci za te słowa bo powiem szczerze, zupełnie nie rozumiałam i nadal nie rozumiem twojego wcześniejszego zachowania. Zazdrością nie da się wszystkiego wytłumaczyć. Będę już lecieć, trzymaj się.- wstałam gwałtownie z krzesełka i pożałowałam tego ruchu. Zakręciło mi się dość mocno w głowie. Na chwilę straciłam wizję, mając przed oczami jedynie szare, skaczące plamki. Usiadłam ponownie.
-Marysia co ci jest? Wszystko w porządku?
-To nic takiego. Pewnie zbyt gwałtownie wstałam, a może ma to coś wspólnego z tym, że jestem w ciąży.- nie widziałam sensu w tym, żeby to ukrywać. Nie widziałam reakcji Judyty na tę wiadomość, ale na dobrą sprawę to nie miało to przecież żadnego znaczenia.
-Widać właśnie, że jesteś jakaś odmieniona. Nie obraź się, ale nie wyglądasz najlepiej…- wiem, że nie wyglądam najlepiej. Kobieta w ciąży podobno promienieje, ale nie taka, która z dnia na dzień straciła kontakt ze swoim chłopakiem i nie może się do niego dodzwonić.
-Mam pewne problemy osobiste i pewnie stąd mój wygląd, bo trochę spędza mi to wszystko sen z powiek.- zaraz zacznę jej się zwierzać jak za starych dobrych czasów. Co to się z człowiekiem dzieje, gdy nie czuje się pewnie.
-No właśnie słyszałam i strasznie mi przykro z powodu Matta…- piłam wodę i w tym momencie o mały włos się nie zachłysnęłam. Nie pisnęłam nawet słóweczkiem nikomu o tym co się dzieje, a ona mi mówi, że jej przykro? A skąd ona może o tym wiedzieć? Patrzę na nią zdziwiona do granic możliwości, czekając na wyjaśnienia.
-Wczoraj dzwonił do mnie Piotrek i mówił, że pojawiła się już nieoficjalna informacja o tym, że Matt jest chory na raka. Musisz się trzymać i nie dawać za wygraną, on na pewno wyjdzie z tego, bo ma dla kogo wyzdrowieć.- nie wiem o czym ona do mnie mówi. Jaki rak?! Przecież on na pewno by tego przede mną nie ukrywał. Niby po co miałby to robić?! Wyciągnęłam nerwowo telefon z torebki i dzwoniłam jak oszalała, nie zważając w ogóle na strefę czasową.
-Odbierz do cholery!
-Marysia ty nic nie wiedziałaś?!- tak, kurwa! Mój chłopak zapomniał mnie poinformować o tym, że jest chory. Ja nawet nie wiem jak udało mu się to przede mną ukryć. Spędzaliśmy ze sobą wakacje, przyjechał na kilka dni do Rzeszowa i nawet słowem nie pisnął, że coś jest nie tak. Jest mi teraz tak cholernie wstyd przed Judytą, bo wyszłam na idiotkę. Telefon Amerykanina milczał jak zaklęty, a ja czułam z coraz szybciej zaczyna bić mi serce. Nie powinnam się tak denerwować, ale jak miałam tego nie robić?
-Masz może tu samochód?!- zaczynam myśleć impulsywnie. W głowie pojawia się myśl, by zapakować się samolotu i lecieć do Nowego Yorku. Nawet nie chcę być w jego skórze, gdy zobaczę i powiem co myślę na temat jego zachowania. To oczywiste, że musiało stać się coś złego, skoro nie odbiera ode mnie telefonów, ale nie przypuszczałam, że aż tak złego. Jako typowa kobieta mogłam myśleć, że mnie z kimś zdradził i nie miał na tyle odwagi, by ze mną rozmawiać. W najczarniejszych snach nie pomyślałabym, że może być chory. Kiedy uświadomiłam sobie, że mogę go stracić, rozpłakałam się z bezsilności, ale i strachu o niego. Chciałam się jak najszybciej przy nim znaleźć. Jestem wściekła, ale kocham go i muszę być teraz przy nim. Pewnie chciał mnie przed tym wszystkim ochronić, ale ja wcale nie jestem dzieckiem i nie trzeba się ze mną tak obchodzić.
-Mam. Chcesz żebym zawiozła cię do domu?- jak to dobrze, że blondynka nadal rozumie mnie bez słów. Zostawiłam na stoliku pieniądze i obie wyszłyśmy z kawiarni. Ja nie wiem jak ja wytłumaczę wszystko Iwonie. Ona też będzie na mnie wściekła za to, że nie mówiłam jej swoich problemach. Będę musiała to jakoś przeżyć.
-Nawet nie wiem jak źle czuję się z tym, że to ode mnie się tego dowiedziałaś. Kiedy powiedziałaś o tym, że masz problemy osobiste to byłam przekonana, że mówisz o chorobie Matta.- wyrzutu sumienia Maciejak były zupełnie nie na miejscu. Jestem jej wdzięczna za to, że dzięki niej wiem co się dzieje. W ramach wdzięczności ucałowałam jej policzek i wystrzeliłam z samochodu jak strzała. W domu Ignaczaków nikt nie rozumiał mojego rozmazanego makijażu i gorączkowego szukania walizki.
-Możesz powiedzieć co się dzieje?
-Jadę do Stanów, Matt jest chory.- dałam sobie na wstrzymanie z tłumaczeniem jej tego, że nie miałam z szatynem żadnego kontaktu. Dopiero kiedy oznajmiłam jej o swojej podróży uświadomiłam sobie, że zapomniałam o wizie, o bilecie. Z bezradności osunęłam się z płaczem po ścianie. Brunetka ukucnęła przy mnie i przytuliła do siebie. Na spokojnie wytłumaczyłam jej co się stało. Powiedziałam, że ostatnio Andersen się w ogóle do mnie nie odzywał. Zakończyłam na spotkaniu z Judytą i wiadomościach od niej. Iwona wskazywała na to, że to jeszcze nie musi być nic pewnego, ale niestety wszystko na to wskazywało. Nigdy bym na to nie wpadła, ale teraz wydaje się to możliwe.
-Nie możesz działać tak gwałtownie kochana, bo jesteś w ciąży i musisz myśleć o przede wszystkim o dziecku…- ja to wiem, ale nie zwalnia mnie to z tego, bym teraz przestała myśleć o swoim chłopaku…

~*~
Miało być wczoraj, ale nie wyszło... Coraz częściej mam wrażenie, że nic mi nie wychodzi... Uprzedzam, że zastanawiam się nad zawieszeniem wszystkich blogów, ale jeszcze jutro pojawi się VI na cieniu...
Pozdrawiam i do napisania ;***