wtorek, 21 maja 2013

25."


Dwa tygodnie czekała na to aż będzie mogła przepłynąć przez Atlantyk i spotkać się z nim. Dwa dni wcześniej rozmawiała z Lotmanem, ale jego wizyta w Polsce okazała się bezsensowną, bo ona wiedziała już o wszystkim. Przyjechała do niego akurat wtedy, gdy miał zaczynać chemioterapię I to od razu z kopyta. Lekarz ostrzegał go, że może zostać pozbawiany włosów, ale nie musi. Nie chciał na to czekać. Nie chciał oglądać wychodzących włosów na poduszce czy umywalce w szpitalnej łazience. Jeszcze przed wyjazdem przyjaciela poprosił go, bo przyniósł maszynkę i ogolił mu głowę. Nie chciał tego robić, ale w końcu dał się przekonać. Z kroplówką podpiętą do lewej ręki, leżał na łóżku i spoglądał w okno. Nie spodziewał się, że dzisiejszego dnia na szpitalnym korytarzu usłyszy znany mu głos i polskie przekleństwa. Z prędkością światła Maria wpadła do jego sali.
-Wytłumacz tej pani, że jestem twoją dziewczyną!- zdenerwowana rzuca na niego wściekłe spojrzenie, a Matt pokornie wysłuchuje jej prośby. Po jego słowach pielęgniarka nie chce już wzywać ochrony, ale prosi Polkę, by nie przebywała z Andersonem dłużej niż 10 minut.
-Tyle mi wystarczy by ci powiedzieć, że nie rozumiem jak mogłeś ukryć przede mną, że jesteś chory! Na co ty w ogóle liczyłeś?! Że się nie dowiem?!- atakowała go z każdej strony, wyrzucając mu egoistyczne zachowanie. Myślał, że oszczędzi jej tym nerwów, ale znacznie się pomylił.
-Kochanie nie denerwuj się, bo możesz zaszkodzić dziecku. Usiądź spokojnie, to wszystko ci wytłumaczę…- usiadła, choć wcale nie była spokojna. Amerykanin opowiedział jej wszystko od początku. Zaczął mówić o tym, że jeszcze podczas ubiegłego sezonu zaczął odczuwać dziwne bóle głowy, które wcześniej mu się nie zdarzały. Zbagatelizował sprawę myśląc, że na ból głowy się przecież nie umiera. Niestety bóle zaczęły się nasilać i nie były już tak sporadyczne jak wcześniej. Pierwsza wizyta u lekarza nie przyniosła żadnych konkretnych wiadomości. Nic nie mówił, bo nie chciał robić zbędnego zamieszenia. Druga wizyta przyniosła wstępną diagnozę, która spisywała jego życie na straty.
-Miałem wątpliwości i może powiedziałbym ci o wszystkim, ale kiedy powiedziałaś mi o dziecku, nie mogłem zrobić tego przez telefon. Bałem się, że się zdenerwujesz i to zaszkodzi dziecku. Pojechałem do Polski, by zobaczyć co i jak. Czułaś się dobrze, ale mi zabrakło odwagi. Wiem, że jesteś na mnie zła, ale naprawdę chciałem dobrze. Trochę podłamała mnie wiadomość o chorobie, ale nie bój się będę walczył, bo mam dla kogo.- prawą ręką dotknął jej brzucha na potwierdzenie słów, że to ich dziecko i ona sama są dla niego wystarczającą motywacją do działania. Z każdą minutą opowiadanej przez niego historii, twarz Marysi była coraz bardziej mokra od łez. Może i była na niego zła, ale gdzieś cała złość znalazła swoje ujście, zamieniając się ze wzruszeniem. Przysunęła się bliżej Matta i objęła jego szyję, mocną się do niego przytulając.
-Oboje sobie z tym poradzimy. Wyzdrowiejesz, a wtedy dostaniesz nauczkę za to, że mi nie powiedziałeś. Wiesz jak ja się martwiłam? Z dnia na dzień urwał się z tobą kontakt, nie odpowiadałeś na żaden telefon. Już myślałam, że olałeś mnie i znalazłeś sobie kogoś innego…- widać było, że było jest wstyd tych słów, ale wyznała mu całą prawdę, a on nie miał do niej o to pretensji bo był świadom, że mógł zachować się zdecydowanie lepiej.
-To znaczy, że jesteś jeszcze o mnie trochę zazdrosna? Nawet, że wyglądam teraz jak wyglądam.-przejechał dłonią po swojej łysej głowie, a Marysia powtórzyła jego gest. Znów pod jej powiekami pojawiły się łzy. Nie dane im było ze sobą rozmawiać dłużej, bo pielęgniarka pojawiła się już w obstawie lekarza, który kategorycznie był za tym, by dziewczyna opuściła salę. Zanim wyszła, złożyła na ustach Matta namiętny pocałunek, a do uchu szepnęła:
-Zostaję z tobą…
~*~

Wiadomość o chorobie Andersona gruchnęła w sportowej prasie jak grom z jasnego nieba. Nikt się nie spodziewał, że z tej przyczyny przyjmujący nie gra w Lidze Światowej. Sam myślałem, że chodzi być może o jakiś konflikt czy inną wizję zespołu. Jego choroby nie wymyśliłbym nawet w najczarniejszych snach. Ktoś może pomyśleć, że jestem szczęśliwy z tego powodu, bo facet rozbił mi małżeństwo, więc teraz ma za swoje. Z wiadomych względów nie darzę go sympatią, ale nigdy nie życzyłem mu tego, by chorował czy stracił życie. To nie w moim stylu. Niestety wiem jak wygląda walka z nowotworem, bo ojciec jest już w jego ostatniej fazie i nie wiele wskazuje na to, że mogłoby się coś poprawić. Wczoraj lekarz jasno dał do zrozumienia, że medycyna jest w tym przypadku bezradna i jedyne co można dla niego zrobić, to pomóc umrzeć bez bólu. Dużo czasu zajęło mi zanim przełamałem w sobie wewnętrzny opór i odwiedziłem go w szpitalu. Był taki… bezbronny. Na twarzy nie miał tej swojej nieustającej złości i wyższości nad innymi. Całe dotychczasowe życie uważał się za kogoś lepszego niż inni, a teraz przyszło mu umrzeć jak wszyscy. Nie wiedziałem o czym mam z nim rozmawiać. Żal cały czas siedzi we mnie głęboko i już nigdy nie wyjdzie. Nie mniej jednak nie chciałem na nowo roztrząsać tego tematu. Zapytałem go tylko raz, dlaczego to zrobił? Co odpowiedział? Że teraz sam nie wie. Wcześniej kierował się tym, że Marysia była Polką, a on nie mógł pozwolić, by weszła do jego rodziny. Nie mogłem pojąć, że można być do tego stopnia zapatrzonym w partię, by posunąć się do takiej zbrodni. Powiedziałem mu nawet wtedy, że jest taki sam jak ci ludzie, którzy wymordowali tysiące polskich istnień w Katyniu czy Charkowie tylko dlatego, że byli Polakami. Gdybym wcześniej posunął się do takich słów to pewnie dostałbym w twarz, a teraz przyjął je nad wyraz spokojnie. Opowiedział mi o tym jak ciężko było mu dostać się do partii i w niej zaistnieć. Twierdził, że to jest jak nałóg, że z tego nie można od tak zrezygnować i robi się wszystko tylko po to, by cały czas być na szczycie i nie dać się zepchnąć. Każde jego słowo traktowałem jak formę usprawiedliwienia się, a ja żadnego usprawiedliwienia przyjąć nie potrafię. Wiem jednak, że jemu takie rozmowy są potrzebne, bo on w ten sposób rozlicza się ze swojego życia. Może lepiej będzie mu odejść, gdy powie mi wszystko co leży mu na sercu?
Dzień wolny między jednym wyjazdem na Ligę Światową a drugim poświęciłem na wizytę u niego. Siedziałem na korytarzu, czytając rosyjską gazetę sportową. Duża część artykułów rozpisywała się właśnie na temat Amerykanina. Zacząłem się zastanawiać jak z tym wszystkim radzi sobie Marysia. Na pewno jest jej ciężko. Zadzwoniłbym i zaoferował swoją pomoc, ale nie chciałem się narzucać. Nie chciałem, by znów myślała, że w ten sposób chce coś ugrać dla siebie. Od naszej rozmowy w Rzeszowie trochę się zmieniło. Oczywiście nadal jest na pierwszym miejscu w moim sercu, ale już zdecydowanie spokojniej podchodzę do tego, że ktoś zajął moje miejsce. Nie ma już we mnie tego obłędu, by za wszelką cenę ją odzyskać. Ciężko jest się pogodzić z tym, że nie ma już naszego związku, ale z każdym dniem powinno być coraz lepiej. Ostapienko dzwoniąc do mnie miał nadzieję, że sprzeda mi newsa odnośnie choroby Andersona i z jego słów wyczytałem, że powinienem się z tego powodu cieszyć, bo konkurencja sama być może się wyeliminuje. Choć bardzo chciałbym, byśmy razem z Marią spróbowali od nowa ułożyć nasze stosunki, to jednak nie takim kosztem. Nie chcę jego śmierci tylko dlatego, bo chcę zająć ponownie miejsce u boku Beim. Różne rzeczy mam za uszami i nie wszystkie moje zachowanie były powodem do domu, ale bez przesady.
-Przepraszam, ale dziś nie będzie pan mógł zobaczyć się z tatą, bo jego stan się pogorszył i musimy przewieźć go na izolatkę, gdzie nie można będzie do niego wchodzić. Każda, nawet najdrobniejsza infekcja mogłaby go teraz zabić.- przyjmuję te słowa spokojnie, choć gdzieś na dnie serca czuję coś w rodzaju smutku. To w końcu mój ojciec. Kawał skurwysyna tak nawiasem, ale jednak ojciec. Ten sam lekarz już wcześniej nie dawał nadziei na to, że stan zdrowia może się poprawić. Najważniejszą rozmowę z nim mam już za sobą. Mam nadzieję, że będzie mu lepiej odchodzić ze świadomością, że rozmawiał ze mną przed śmiercią. Dalszy pobyt w szpitalu okazuje się zbędny. Wychodzę na zewnątrz i wsiadam do auta. Pojadę do mamy i spędzę z nią więcej czasu niż zakładałem. Zasłużyła na to. To od niej otrzymywałem najwięcej wsparcia po rozstaniu z żoną i to ona każdego dnia pokazuje mi, że po wszystkim można się podnieść. Ona po dość destrukcyjnym małżeństwie z ojcem potrafiła zacząć wszystko od początku. Nawet ostatnio powiedziała mi, że w jej życiu pojawił się pewien mężczyzna. Nie miałem prawa mieć do niej pretensji o to, że chce ułożyć sobie życie. Ba, ja nawet byłem z tego powodu szczęśliwy. Gdy będę miał pewność, że zostawiam ją w Rosji w dobrych rękach, łatwiej mi będzie przenieść się do innego kraju, by podjąć grę w klubie. Od dłuższego czasu rozważam propozycję odejścia z Superligi i spróbowania swoich sił w zupełnie innym miejscu. Odpadają Włochy, bo tam już byłem i nie kojarzy mi się to państwo z niczym przyjemnym. Sama sprawa organizacyjna ligi nie napawa optymizmem, coraz więcej klubów przestało być wypłacalnymi. Mój menager prowadzi dość intensywne rozmowy z obecnym mistrzem Polski. Klub z Rzeszowa jest podobno zainteresowany moimi usługami. Wiem też, że nie zaczynałbym tam zupełnie od zera, bo w stolicy Podkarpacia jest rodzina Ignaczaków i miałbym na kogo liczyć. Jeszcze im o tym nie mówiłem, ale myślę, że nie będą mieli z tym problemu. Krzysiek wiele razy mówił mi, że z trudem przyszło mu się przyzwyczaić do tego, że jestem jego szwagrem, ale teraz jest mu zdecydowanie trudniej się odzwyczaić.
Na klatce schodowej do mieszkania mamy rozdzwonił się mój telefon. Zanim go wygrzebałem z „nerki”, to sygnał się urwał. Sprawdziłem więc numer i dochodząc do wniosku, że kompletnie nie wiem do kogo należy, nie odzwaniałem. Wyszedłem z założenia, że jak ktoś będzie chciał się ze mną skontaktować, to na pewno zadzwoni ponownie.
-Jurij! Tak się cieszę, że cię widzę synku.- gorące powitanie ze strony mamy nie powinno być dla mnie żadną nowością, a mimo wszystko za każdym razem robi mi się cieplej na sercu. Zbliżam się nieubłaganie do 30, a w jej obecności cały czas czuję się jak mały chłopiec, któremu pomoże i obronie przed całym światem. Wchodząc do salonu dostrzegam, że w przedpokoju na wieszaku wisi jakiś płaszcz, a obok grzejnika stoją buty. Wydaje mi się, że będę miał za chwilę poznać wybranka mamy. Nie wiem jak mam się w tej sytuacji zachować, więc najlepiej postawić na naturalność. Wszedłem do salonu i wyciągnąłem do mężczyzny dłoń.
-Aleksander Marozov. Miło mi cię poznać. Olga mi wiele o tobie opowiadała…- na pierwsze rzut oka sympatyczny facet. Rozmowa zawiązuje się sama. Marozov musi być dobrze zorientowany w moich polskich konotacjach, bo nawiązuje właśnie do nadwiślańskiego kraju oraz do tego, że odbywał tam swego czasu praktyki prawie 30 lat temu. Włączyłem się do rozmowy, opowiadając o miejscach, które udało mi się w Polsce zobaczyć, a jest ich naprawdę sporo. Przede wszystkim trzeba zacząć od Krakowa, który zawsze będzie mi się dobrze kojarzył. Jakiś czas temu Aleks powiedział, że gdyby nie ten wyjazd do Polski, to być może całe moje życie potoczyłoby się inaczej i pewnie miałby rację. Odpowiedziałem mu, że nie żałuję, nawet z perspektywy tego jak to się skończyło. Może tak musiało się stać, bym mógł przeżyć wiele pięknych chwil wspólnie z Marią, bo przecież nie zawsze było źle. Późniejsze wizyty w ojczyźnie byłej żony wspominam równie dobrze, te prywatne jak i związane z siatkówką.
-Synku, telefon twój dzwoni.- z rozmyślań wyrywa mnie głos mamy.  Ten sam numer, który wcześniej pierwszy raz widziałem na oczy. Niepewnie odebrałem połączenie. Momentalnie po drugiej stronie usłyszałem języki angielski wypływający z ust amerykańskiego przyjmującego. Prędzej spodziewałbym się telefonu od diabła niż od niego. Nie silił się na zbędne tłumaczenia, tylko od razu przeszedł do konkretów. Bez ogródek mówił mi o swojej chorobie, dając wyraźnie do zrozumienia, że bierze poprawkę na to, że może mu się nie udać jej pokonać. Najzwyczajniej w świecie mu współczułem, zapominając na chwilę o tym, że jego osoba jest tak naprawdę źródłem mojego nieszczęścia. Tak jak mówiłem wcześniej, mogę za nim nie przepadać, ale źle mu nie życzę. W tym wszystkim trzeba pomyśleć też o Marii i ich nienarodzonym dziecku. On o tym pomyślał. Zapytał mnie czy po jego ewentualnej śmierci zająłbym się Beim i ich maleństwem. Zbaraniałem. Czułem się tak, jakby ktoś spuścił mi coś ciężkiego na głowę. Jeszcze nie dawno sam oferowałem swoje usługi Marii, ale była to zupełnie inna sytuacja. Rozum mówił, że to nie może się udać, że Marysia nie dopuści mnie  do siebie, nawet jeśli Anderson zamknąłby oczy na wieki. Serce jednak podpowiadało co innego. Nie potrafiłem mu odmówić bo czułem, że jest to dla niego ważne. Dla mnie też by było. Gdybym był w jego sytuacji, chciałbym mieć pewność, że ukochane osoby sobie beze mnie poradzą.
-Jesteś tego pewny Matt?- chyba pierwszy raz zwróciłem się do niego bez żadnej złości w głosie. Ta rozmowa coś mi uświadomiła. Wcześniej byłem przekonany, że Amerykanin chciał mi zagrać na nosie, podbierając mi moją żonę. Nie chciałem wierzyć, że to z jej przyczyny rozpadło się nasze małżeństwo. Teraz mogę mieć pewność, że on tego nie zrobił przeciwko mnie. Po prostu się zakochał, a ona odwzajemniła to uczucie dochodząc do wniosku, że to co zdarzyło się między nami przestało istnieć.
-Możesz być pewien, że w razie potrzeby zaopiekuję się Marią i dzieckiem, ale wiedz, że z całego serca życzę ci powrotu do zdrowia. Nie łudźmy się, że będziemy przyjaciółmi bo to nierealne, ale trzymam kciuki za twoje wyzdrowienie. Pamiętaj, że masz dla kogo walczyć…

~*~
Przyznaję bez bicia, że nie miałam ochotę na publikację tutaj, bo rozdział był w ogóle nienapisany, a mi nie chciało się do niego usiąść. Może teraz będzie z tym lepiej, na co osobiście liczę. Za błędy przepraszam, zwłaszcza za tego Andersena, ale mój program się uparł na to nazwisko. Tym razem tego pilnowałam, sprawdziłam i mam nadzieję, że błędu nie popełniłam.
Nie mogę doczekać się sobotniego meczu i gry naszego trio w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Czemu mam przeczucie, że może być pięknie? Nie mam pojęcia. Pięknie będzie też już całkiem niedługo z racji tego, że rozpoczyna się Liga Światowa. Przestaną się liczyć rywalizacje klubowe i znów wszyscy złączą się pod jednym szyldem o nazwie "Polska". I like it :)
Pozdrawiam i do napisania:***



5 komentarzy:

  1. Myślę że te dwa tygodnie dobrze Marysi zrobiły, bo jednak trochę ochłonęła nim spotkała się z Mattem. Niestety jak postawię się w jej sytuacji to mam totalną pustkę w głowie. Sama nie wiem jakbym się zachowywała w obliczu takich wydarzeń. Pewnie bym zwariowała, a ona nie dość że musi i siebie dbać ze względu na dziecko to jeszcze teraz przychodzą jej zmartwienia związanie z Andersonem. Radę mam jedną niech spędza z nim jak najwięcej czasu bo mam wrażenie że nie dużo im go już zostało. U Jury za to wszystko się krystalizuje. Z ojcem się rozmówił, mama znalazła sobie kogoś a ten myśli o wybyciu z Rosji do Polski. Chciałabym żeby i te nasz Jura o tym kiedyś pomyślał w swojej karierze, ale wydaje mi się to nierealne. Wiedziałam że jak Matt poprosi go o pomoc to Biereżko się zgodzi. Jest powiedzenie kobiecie w ciąży się nie odmawia, tu bym to zmieniła umierającemu się nie odmawia. Tak wiem głupie porównania mnie nachodzą ale ostatnio totalnie dojechany styl bycia mam, może mi przejdzie jak skończę studia

    OdpowiedzUsuń
  2. Matt będzie walczył to na pewno ale czy wygra z tą chorobą? Mam złe przeczucia co do tego. Marysia jest teraz w bardzo trudnej sytuacji... Musi być silna. Tylko to jest bardzo trudne do wykonania. Mam nadzieję że sobie poradzi.

    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dramatyczny ten rozdział dla mnie mimo to że w sumie nic strasznego się w nim nie dzieje, ale sama świadomość tego ze Maryśka jest przy śmiertelnie chorym ukochanym doprowadza mnie o jakieś ciary na plecach. Słowa będzie dobrze ludzi chorych doprowadzają do szału, lepiej być, ale nic nie mówić niż mówić te słowa. Wiesz co weź tego Jurija wyciągnij z komputera i zmaterializuj go, tacy faceci jak on to skarb, a takich skarbów na świecie chodzi chyba garstka, przynajmniej mi się jeszcze taki nie trafił

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak jak myslałam, Matt szuka u Jurija wsparcia dla Marii. Miło z jego strony, choć będzie to ciężkie do wcielenia w życie w razie jego śmierci.

    OdpowiedzUsuń
  5. To wszystko się strasznie się komplikuje. Matt z pewnością będzie walczył, ale to jest taka podstępna choroba, że jego szanse są naprawdę nie wielkie. No i teraz mamy jeszcze Jurija, którego obecność z pewnością wszystko pokomplikuje.

    Kochana przepraszam, że mnie tak dawno nie było. Uczelnia pochłania mnie całą, ale oby do 29 czerwca. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń