piątek, 9 sierpnia 2013

OSTATNI

Nie myślałam, że będę się tak denerwować. Mam 27 lat, jestem dojrzała. Nie nastawiam się na nic szczególnego po ślubie, bo i tak z Mattem żyjemy jak mąż z żoną. Julka jest dopełnieniem naszego szczęścia, w przyszłości pewnie pojawi się kolejne dziecko, może nawet dwójka. W sumie mogliśmy zrezygnować z tej uroczystości, ale teraz nie ma już od niej odwrotu. Nie, nie mam wątpliwości. Trochę się tylko boję. Mam już jeden ślub na koncie i z doświadczenia wiem, że wiele się po nim zmienia, w moim przypadku zmieniło się na gorsze. Teraz tak nie chcę i wierzę, że tak nie będzie. Nie pozwolę na to. Bardzo kocham szatyna i za dobrze mi z nim, bym łatwo miała z niego rezygnować.
Siedzę przed dużym lustrem w pokoju Lai. Siostra przyszłego męża właśnie spina do kupy ostatni kosmyk moich włosów. Tu organizacja ślubu wygląda zupełnie inaczej, choć wielu się wydaje, że jest mega wystawna i kosztowna. Byłam pewna, że w dniu ślubu w pokoju panny młodej panuje harmider, a drzwi nie zamykają się, bo kosmetyczka wchodzi, fryzjer wychodzi. Nie ma tak. Moją fryzurą zajęła się szwagierka i już widzę, że efekt będzie niesamowity, może nawet lepszy niż spod ręki wykwalifikowanego fryzjera. Paznokcie mam już zrobione, wczoraj Frencha pomogła mi zrobić Magda. Też nie spodziewałam się, że ma do tego aż taki dryg, wszystko wyszło jak spod matrycy w salonie kosmetycznym.
-Zaraz przyniosę drugie lusterko to zobaczysz jak włosy prezentują się z tyłu.- Laia wyszła, a ja znów się zamyśliłam. Nad swoim szczęściem. Wiele spraw ostatnio kończy się tak, jak sobie tego życzę. Matt jest zdrowy, wyniki wychodzą dobrze. Zdołał wrócić do siatkówki na takim poziomie do jakiego zdążył wszystkich przyzwyczaić. Julia rozwijała się wspaniale. Widać, że będzie mądrą dziewczynką, ku uciesze rodziców i bliskich. Pomyślnie zakończyłam swoje małżeństwo z Jurijem i do tego jeszcze zamiast wroga, zyskałam wspaniałych przyjaciół, bo zarówno z nim jak i z Magdą świetnie się dogaduję. Wreszcie też wyprostowałam wszystko z Piotrkiem i znów jest tak, jak było kiedyś. Czuję, że jest ze mną, że mogę na niego liczyć, a to wiele dla mnie znaczy. Czy to możliwe, żeby wszystko szło tak dobrze? A może to tylko cisza przed burzą i muszę się spodziewać, że prędzej czy później przyjdą chude lata? Naiwna nie jestem i wiem, że cały czas nie może być dobrze, ale nie chciałabm stracić ani jednej rzeczy z wcześniej wymienionych. Mogę mieć problemy w pracy, mogę zyskać kilka niechcianych kilogramów, ale tego co udało mi się osiągnąć, nie chciałabym naruszać i zmieniać.
-Podoba się?- czy podoba? Jest dokładnie tak, jak chciałam. Ostatnio moje włosy trochę straciły na objętości, więc nie pozostawało mi nic innego, jak w sztuczny sposób jej im dodać. Siostra Matta zrobiła wszystko tak, jak chciałam. Wstałam od lustra i przejrzałam się w jego odbiciu z dalszej perspektywy.
-Wiesz, że cię kocham?- bym zapomniała. Mam wrażenie, że zyskałam też siostrę. Upragnioną  wymarzoną. Owszem, cała rodzina przyszłego męża składa się ze wspaniałych ludzi, ale siłą rzeczy z wszystkimi nie da się mieć tak bliskiego kontaktu. Mi z Laią się udało. Dobrze się rozumiemy. Widać, że ona  bardzo kocha swojego brata i najwyraźniej nam obu zależy na jego szczęściu. To nas między innymi łączy i do siebie zbliża. Pocałowałam jej policzek i podeszłam do szafy, gdzie wisi moja suknia ślubna. Tu mi nikt nie może powiedzieć, że nie powinnam wystąpić w jej śnieżnobiałym odcieniu. Tu normalną rzeczą jest, że dzieci świętują dzień ślubu wraz ze swoimi rodzicami. Julcia może nie rozumie do końca co się wokół  niej dzieje, ale w przyszłości będzie mogła opowiadać dzieciom w szkole, że była na ślubie swoich rodziców.
-Zakładaj już tę suknię,  bo nie mogę się doczekać efektu końcowego.- mam podobnie. Wszystko niby robi się z myślą, by suma summarum do siebie pasowało, ale dopóki człowiek tego nie zobaczy na samym końcu, to nie jest pewien czy udało mu się to osiągnąć. Zdecydowałam się na prostą, najzwyklejszą suknię ślubną z dekoltem amerykańskim<klik>, co oznacza, że jest on sporych rozmiarów, a ja muszę bardzo uważać, by nie było w nim za dużo widać. Jeśli chodzi o tę kwestię, to podczas zakupów trochę poróżniłam się z przyszywaną siostrzyczką. Ona widziała mnie w sukni rodem z ekranizacji bajek Disneya, a ja nie miałam parcia na to, by wyglądać jak księżniczka. Owszem, te rozłożyste doły i na mnie robią wrażenie, ale nie jestem przekonana do wygody, a przecież zamierzam tańczyć na swoim weselu do białego rana. Mam nadzieję, że będę się prezentować w swoim zakupie całkiem dobrze i Laia wybaczy mi to, że jej nie posłuchałam.
-Podasz mi buty<klik>?- bez szaleństw jeśli chodzi o wysokość szpilki. I tak jestem wysoka, a jakbym pozwoliła sobie na ponad dziesięciocentymetrowe buty, to wyglądałabym przy mężu jak jakieś monstrum. Kremowe obuwie idealnie dopasowało się do mojego stroju. Przejrzałam się w lustrze z dalszej odległości. No dobra, raz w życiu mogę nieskromnie powiedzieć, że wyglądam nawet lepiej niż dobrze. Jeszcze raz oddaję się w ręce przyszłej szwagierki i pozwalam na swojej szyi zapiąć delikatny wisiorek z cyrkoniowym serduszkiem<klik>
-A tu masz coś pożyczonego. Ode mnie, ale zawsze.- zapięła mi na ręku bransoletkę z cyrkonii<klik>. Widzę, że ktoś tu studiował zwyczaje związane ze ślubem w polskim realiach. Nie zdziwiła mnie niebieska podwiązka lądująca na moim udzie. Laia zadbała dosłownie o wszystko. Kiedy wstałam z krzesła, obróciła mnie wokół własnej osi i przytuliła do siebie mocno. Nigdy nie miałam siostry, a czuję się tak, jakby ona była nią od zawsze.
-Gotowa na to, by olśnić naszego Matta?- kiwam pewnie głową. Zanim jednak wychodzimy z pokoju, pojawia się w nim Julka z maleńkim bukiecikiem kwiatów. Podbiega do mnie i wtula w moje nogi.
-Tatuś jus jest!- no tak, to on przywiózł jej ten bukiet. Całuję moją małą księżniczkę w czubek głowy i trzymając ją za rękę, wychodzę z pokoju. Panna Anderson dumnie kroczy za mną. Czeka nas zejście po schodach. Kiedy jesteśmy już u ich kresu dostrzegam przyszłego męża i jego drużbów. Stoi odwrócony tyłem, coś zawzięcie tłumaczy Lotmanowi. O moim przybyciu znać daje mu krząkanie wydobywające się z ust Jurija. Matt odwraca się i nie może ukryć zdziwienia. Chociaż może to nie zdziwienie a zachwyt? Już sama nie wiem. Robi kilka kroków w moją stronę i podaje mi rękę. Nic nie mówi. Gdy stoimy naprzeciwko siebie twarzą w twarz uśmiecha się, jak to tylko on potrafi.
-Kocham cię.- podnosi moją dłoń i składa na niej delikatny pocałunek. Dostaję bukiet kwiatów z rąk Piotrka. Wtulam się w niego.
-Wyglądasz przepięknie.- całuję jego policzek. Wpadam w ramiona Lotmana, który już teraz życzy mi wytrwałości u boku swojego przyjaciela. W żartobliwy sposób przestyga mnie przed nim, ale oboje wiemy, że Anderson to typ człowieka, który nie skrzywdziłby nawet muchy. Podchodzę do Jurija. Jego wyciągnięte w moją stronę ramiona kuszą. Przytulam się do niego. Cieszę się, że tu jest, że jest tu z Magdą i, że wszystko tak się potoczyło.
-Mam nadzieję, że oboje będziemy szczęśliwi. Zawsze będziesz dla mnie ważna, nic tego nie zmieni.- on też jest dla mnie wyjątkowy. To u jego boku poznawałam świat, uczyłam się życia. Byłam szarą dziewczynką z niewielkiej mieściny. On pokazał mi, że z ukochaną osobą można wszędzie zaznać szczęścia.
-Moja siostrzyczka!- w drzwiach pojawia się Igła ze swoimi pociechami. Iwonka siedzi już na krzesłach w ogrodzie. Dość niespodziewanie okazało się, że mój brat kolejny raz zostanie ojcem. Ciąża jest już zaawansowana i z tego powodu nie wiadomo było czy bratowa w ogóle pojawi się w Nowym Yorku, ale ona jest taka uparta, że zdołała przekonać lekarza prowadzącego ciążę do tego, że będzie na siebie uważać i nic nie zagrozi jej i dziecku.
Wszyscy wyszli już do ogrodu, a ja razem z Krzyśkiem musiałam chwile odczekać, by mieć należyte wejście. Brat przygląda mi się uważnie z miłością w oczach. Tak dużo musieliśmy przejść, by w końcu móc możliwość się poznać. Są dni, kiedy zastanawiam się jak ja potrafiłam bez niego funkcjonować. On jest po prostu wszędzie, zawsze służy pomocą i dobrą radą. Nie jednokrotnie też potrafi mnie solidnie opierniczyć. Jak każe rodzeństwo mamy ze sobą ciche dni i krzyczymy sobie, że mamy nie wtrącać się nawzajem w swoje życie, ale do niego pierwszego biegnę z problemem, a on do mnie pierwszej dzwoni żaląc się na bolące kolana czy morderczo ciężkie treningi. Tak to już musi być. Rodzeństwo musi żyć ze sobą jak pies z kotem, bo inaczej nie byłoby rodzeństwem.
-Prowadź mnie Krzysiu.- chwyta mnie za rękę wychodzimy. Zgromadzeni goście wstają z miejsc, wsłuchując się w pierwsze takty ślubnej melodii. Jestem szczęśliwa. Najszczęśliwsza.
~*~
Piękna z nich para. My chyba nie pasowaliśmy tak do siebie, sam już teraz nie wiem i nie chce już się nad tym zastanawiać. Trzymając w objęciach narzeczoną, bujam się w rytm piosenki. Dobrze znanej mi piosenki. To jedna z ulubionych piosenek Marysi. W uszach odbija mi się jej wykonanie jeszcze z Krakowa. Z uśmiechem przypominam sobie tamtą sytuację. Gdzie bym się teraz znalazł, gdyby nie to wyjście do klubu w Polsce i poznanie Beim? Może i nam nie wyszło, może i było dużo bólu i rozgoryczenia, ale nie zamieniłbym tego. Odlazłem się w tej rzeczywistości, jaką przyniosło życie. Pokochałem Madzię i jestem z nią szczęśliwy. Mam nadzieję, że w przyszłości i nam uda się stanąć na ślubnym kobiercu. Na razie się nie spieszymy, w spokoju i euforii oczekujemy na narodziny potomka. Nie chcemy znać płci. Chcemy tylko by urodziło się zdrowie, a potem już we dwoje zadbamy, by miało wspaniałe dzieciństwo.
-Może zatańczymy z parą młodą?- przystaję na propozycję narzeczonej. Wykonuję ostatni obrót, całuję jej dłoń i obejmując się w pasie, podchodzimy do zapatrzonych w siebie jak w obrazek nowożeńców. Aż żal przerywać takie chwile, ale widzę, że z godziny na godzinę Magda jest coraz bardziej zmęczona i myślę, że niedługo będziemy się zbierać do wynajętego w hotelu apartamentu, by brunetka mogła trochę odpocząć.
-Odbijamy.- oddaję Amerykaninowi Magdę, a sam tańczę z jego żoną. Z głośników popłynął jakiś szybszy kawałek. Nigdy nie miałem problemów z tańcem, a dzisiejszy dzień wyzwolił we mnie dużą dawkę dobrego humoru, więc nie zamierzałem oszczędzać panny młodej. Wirowaliśmy wokół innych par. Nadawałem odpowiednio szybkie tempo, a Marysia dotrzymała mi kroku. Widziałem podziw na twarzy innych. A może to nie był podziw tylko zdziwienie? Nie jest tu zgromadzonym obcy fakt, że jesteśmy po rozwodzie. Nasze relacje budzą kontrowersje, no bo kto zaprasza na ślub byłego męża z narzeczoną i do tego jeszcze tak dobrze się z nim bawi? Nie raz Beim mówiła, że nasze życie już od dawna nie ma nic wspólnego z normalnością, a mi w ogóle to nie przeszkadza. Gdy piosenka się kończy, my stajemy w miejscu śmiejąc się do siebie promiennie.
-Cholera, nie mam siły! Ale poczekaj, ja też ci pokażę co potrafię!- puściła moją rękę i podbiegła do puszczającego muzykę chłopaka. Szepnęła mu coś na ucho, a ten z uśmiechem przytaknął jej głową. W ogrodzie rozbrzmiała piosenka z polskiego disco polo. Znam ją, choć nie mogę odtworzyć sobie w głowie tytułu. Teraz to ona pokazuje mi, że taniec nie jest jej obcy. Wokół  nas tworzy się kółko, do którego ktoś wpycha Magdę i Matta. Nawet nie chce myśleć jak to komicznie musi wyglądać z boku, ale my śmiejemy się do szaleństwa. Gdy kończymy, rozbrzmiewają brawa. Brawa dla nas za to, że możemy być przykładem dla innych rozwiedzionych małżeństw. Z perspektywy czasu wiem, że szkoda byłoby tych straconych lat wspólnego życia. Ona zna  mnie, ja znam ją i taka wiedza może w przyszłości zaowocować, gdy któremuś z nas potrzebna będzie pomoc.
-Teraz ja mogę prosić Marysię do tańca?- obok nas pojawia się Nowakowski. Z uśmiechem oddaje mu pannę młodą, a sam idę do narzeczonej, która odstąpiła pana młodego Judycie. Wymkniemy się chyba po angielsku, bo już widzę, że Magda słania się na nogach, a nie ma sensu też robić zbędnego zamieszania związanego z naszym pójściem. Chwytam ją za rękę, żegnamy się ze znajomymi, dziękując za dobrą zabawę i idziemy do jednej z taksówek, które przyjechały tu już dobrą godzinę temu i czekają na to, by rozwozić gości weselnych. Jeszcze raz oboje odwracamy się do tyłu, gdy za plecami usłyszeliśmy głośne śmiechy.
-Mam nadzieję, że niedługo wszyscy zatańczą na naszym weselu.- brunetka wtula się w moje ramię. Skoro oboje mamy podobne marzenia, to w niedalekiej przyszłości należy się spodziewać, że się spełnią…
~*~

Niby taki niepozorny, niby taki Cichy Pit na boisku, ale na parkiecie zawsze był lwem. Wchodził na niego pierwszy, a schodził ostatni. Zawsze w rytm muzyki, nigdy jej na przekór. Po ekscesach z byłym mężem jego bezpieczne ramiona i wolna piosenka w tle są dobrym momentem na odpoczynek i na rozmowę. Tak się cieszę, że tutaj jest, że już na nic się nie gniewa i o nic nie ma pretensji. Cieszę się również, że zmiana Maciejak nie okazała się złudna i krótko trwała. Widać, że kocha Piotrka i stara się zrozumieć, że czasami siatkówka wysuwa się na pierwsze miejsce w ich życiu. Sama wiem po sobie, że nie jest łatwe zaakceptować taką sytuację. Gdy byłam tylko szarym i zwykłym kibicem, to nie miałam pojęcia o tym ile wysiłku i zaangażowania kosztuje moich ulubieńców osiągnięcie znaczącego sukcesu. Nie miałam też pojęcia jak wiele muszą poświęcić ich bliscy, by setki tysięcy ludzi przed telewizorami czy na sportowych halach mogli fetować zwycięstwa swoich drużyn. Teraz wiem. Wiem co to znaczy zasypiać i budzić się z zimną częścią łóżka. Wiem jak to jest zostawać ze wszystkim samemu, czasem nie radząc sobie z nawałem domowych obowiązków. Jest też druga strona medalu. Zdążyłam poznać jak to jest, gdy ukochany mężczyzna wchodzi na najwyższy stopień podium, a z jego twarzy nie znika uśmiech. W takich chwilach zapomina się o wszystkich przeciwnościach i niedogodnościach. Wierzę, że Judyta też się do tego przyzwyczai i będzie nawet potrafiła czerpać z tego radość.
-Nigdy bym nie pomyślał, że będę się bawił na twoim weselu w okolicach Time Square. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa, bo jeśli nie, to zapomnę o naszej przyjaźni ze Stanami Zjednoczonymi i osobiście powieszę Andersona za jaja na suchej gałęzi.- z dezaprobatą uśmiecham się do niego.
-Weź mnie nie strasz, bo ja chcę jeszcze synka mieć. Sam się ostatnio żaliłeś, że jeszcze chrzestnym nie jesteś, więc musisz chuchać na mojego męża, a nie czyhać na jego męskość.
-Mówisz, że jak urodzisz kolejne baby, to ja będę ojcem chrzestnym?- jego oczy zaświeciły jak miliony monet. No, a kto nie daje mi spokoju już od roku, wiercąc dziurę w brzuchu i na każdym kroku podkreślając swoje predyspozycje do bycia wzorem dla młodych pokoleń?
-No przecież ci obiecałam, a ja dotrzymuję słowa.
-To teraz cię zostawię i idę do hotelu, poprzebijać w waszym pokoju wszystkie gumki w nocnej szafce. Ja chce już!- wariat! Kochany wariat. Otaczam się wspaniałymi ludźmi, którzy wiele dla mnie znaczą. Nie oddałabym ich za żadne skarby. Nie oddałabym za żadne skarby ukochanej córeczki, która męczy teraz Laię, by z nią tańczyła kankana. Nie oddałabym swojego męża, który spogląda na mnie ukradkiem, pokazując swoją śnieżnobiałą klawiaturę zębów. Nie oddałabym nikomu Krzyśka i jego rodziny, bo mimo że tak często wtrącają się w moje życie, to bez nich byłoby nudno. Nie oddałabym Piotrka, bo on zawsze był i zawsze musi być. Oddam jedynie swojego byłego męża Magdzie, bo oni są sobie pisany. My nie byliśmy, ale perspektywa czasu pokazała, że nie wyszliśmy źle na tym rozwodzie. Zawsze będzie w moim sercu, ale już nie na tych samych prawach…


Koniec.
Żegnam, Paulinkaa