niedziela, 21 kwietnia 2013

22."Well I know the feeling Of finding yourself stuck out on the ledge..."



Nickelback - Lullaby

Znów zostałam sama i tym razem będzie to zdecydowanie dłuższa absencja Matta niż ostatnio. Sezon reprezentacyjny zaczął się na całego, więc przez najbliższe miesiące mogę zapomnieć o kubku gorącej czekolady każdego poranka i francuskim rogaliku, kupowanym pospiesznie przez szatyna w pobliskiej piekarni. Już się do tego przyzwyczaiłam i pierwsze kilka dni pewnie będę znosić dzielnie, ale z każdym upływającym tygodniem będzie coraz gorzej. Przeniosłam się teraz do Rzeszowa, bo jak mówił mi Matt, zdecydowanie łatwiej będzie mu dotrzeć do Rzeszowa niż do Moskwy, a bratowa już tyle czasu prosiła mnie o dłuższą wizytę u nich, więc chyba lepszej okazji nie mogła sobie wymarzyć jak ta, że odwiedzę ją, gdy będzie usychać z tęsknoty do Krzyśka. Obładowana prezentami dla dzieciaków i samej Iwony, zameldowałam się u niej pod koniec maja. Nie zamierzałam leżeć całe dnie na kanapie i pachnieć. Chciałam trochę pomóc Iwonce, bo na pewno samej z dwójką dzieci nie jest jej łatwo.  O ile Sebek nie jest już małym chłopcem i nie wymaga tyle uwagi, o tyle Niki jest wszędzie pełno i trzeba mieć oczy dookoła głowy, by upilnować to żywe srebro. Rytuałem ostatnio stały się nasze babskie wyprawy do parku, a w drodze powrotnej na lody. Brat i jego żona tyle razy prosili mnie, bym nie pozwalała małej na wszystko, ale ja nigdy nie miałam serca jej odmówić. Robiła ze mną co chciała i dostawała to, czego chciała. Jednego jednak nie mogłam dla niej zrobić. Nie mogłam wyczarować wujka Jurka. Dominika jest do niego bardzo przywiązana, mimo że nawet kiedy między nami było względnie OK, nie przyjeżdżaliśmy do Polski zbyt często. Jurij był bardzo przejęty świadomością, że jest ojcem chrzestnym i starał się jak mógł niwelować dużą różnicę odległości między Rzeszowem a Moskwą. Przynajmniej raz w tygodniu oboje rozmawiali przez telefon, gdy tylko mała zaczęła sklejać sensowne zdania i nie wypowiadała na okrągło magicznego słowa „ Buba”. Tradycją stała się też rozmowa przez „Skype`a”, w której Bierieżko obiecywał małej, że jak tylko będzie miał więcej czasu, to porozmawia z mamusią i tatusiem i zabierze ją do nas na wakacje. Dominika chłonęła jego słowa jak gąbka i ze swoją dziecinną naiwnością wierzyła, że kiedyś to wszystko się spełni. Ona nie pojęcia o tym co się stało między nami. Matt jest dla niej kolejnym wujkiem, ale ciągle nawija o Jurku. Jak mam wytłumaczyć 3-letniej dziewczynce, że wzięłam rozwód i już nie jestem z wujkiem Jurkiem?
-Będziesz dziś ciociu rozmawiać z wujkiem Julkiem?- czasami się zapomina i nie kontroluje tego, że zamiast „r”, wymawia „l”. Szatynowi zupełnie nie przeszkadzał fakt, że czasami bywał także wujkiem Julkiem.
-Nie słoneczko. A chciałabyś z nim porozmawiać?- zadaje mi to pytanie każdego dnia i jeśli jej naprawdę na tym aż tak bardzo zależy, to wystukam na klawiaturze telefonu jego numer i postaram się z nim skontaktować. Oczywiście wyjaśnię czym spowodowana jest moja niespodziewana próba połączenia z nim, by nie powstały między nami niepotrzebne niedomówienia i nadzieje. Mała kiwa z wielkim entuzjazmem głową, na co reaguję uśmiechem. Szukam w torbie telefonu. O dziwo nie zajmuje mi to zbyt wiele czasu. Nie muszę szukać jego numeru w książce telefonicznej, bo znam go na pamięć. Po trzech sygnałach oczekiwania słyszę jego głos po drugiej stronie. Jest wyraźnie podekscytowany tym, że zadzwoniłam. Nie daję mu złudzeń.
-Cześć. Dzwonię do ciebie, bo Nika bardzo chciała z tobą porozmawiać.- przekazuję małej telefon i przyglądam się z jaką zaciętością opowiada mu historię obejrzanej ostatnio bajki. Dozuje mu informacje, stwarza napięcie, a na koniec dzieli się rozważaniami na temat losów bohaterów.

-Wiesz co wujku? Jak przyjedziesz do nas to ci włące tą bajeczkę i obejrzymy razem. Przyjedzies prawda?- nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie. 

Z miny Dominiki mogę odczytać, że Jurij niczego konkretnego jej nie obiecuje. Pewnie chodzi o sytuację między nami, ale nie tylko. Przecież teraz przygotowuje się ze Sborną do najważniejszej imprezy tego sezonu i pewnie na tym się skupia. Najmłodsza latorośl Ignaczaków jeszcze pewnie przez kilka dni będzie o nim wspominać, aż w końcu zapomni i przestanie. Kiedyś na pewno zobaczy się z Mattem i jestem pewna, że polubi też i jego, bo on ma podejście do dzieci. Nawet ostatnio coś zaczął wspominać o tym, że może i my moglibyśmy się o coś postarać, ale nie miałam na razie do tego głowy. Chciałam spokojnie pozamykać wszystkie sprawy związane z rozwodem, a dopiero później pomyślę o tak poważnym kroku, jakim jest decyzja o dziecku.
-Nika! Chodź szybciutko, wracamy do domu!- spojrzałam w niebo i spostrzegłam pierwsze oznaki, które mogą zwiastować burzę. Nigdy nie byłam wybitnie uzdolniona w przepowiadaniu pogody, ale jak już widzę tak ewidentnie zachmurzone niebo, to zazwyczaj się nie mylę. Miałyśmy szczęście, że strugi deszczu złapały nas, jak byłyśmy już prawie pod samym domem. Wzięłam małą na ręce i czym prędzej pobiegłam w stronę gniazdka brata i jego rodziny. Przemoczone wpadłyśmy do mieszkania, a zaraz potem na dworze rozegrał się prawdziwy burzowy spektakl. Dziadek zawsze mi powtarzał, że podczas burzy nie powinno się siedzieć w oknie, ale nigdy go wtedy nie słuchałam. Kiedy siedziałam w domu i czułam się w miarę bezpieczna to byłam skłonna powiedzieć, że lubiłam burzę. Teraz ostatnimi czasy nie miałem nawet okazji przyjrzeć się jej z bliska.
-Marysia leć na górę i się przebierz, bo się przeziębisz…- e tam. Za stara jestem na to, by taki deszczyk był w stanie mnie przeziębić. Wpatrywałam się w niebo, napawając się widokiem błyskawic, które raz po raz rozdzierały niebo na pół. Byłam w stanie wyczuć w którym momencie nastąpi mocniejszy grzmot. Przymykałam wtedy oczy, jakby trochę w obawie. Zastanawiałam się co teraz robi Matt i czy myśli o mnie. Przeliczając te wszystkie różnice czasowe w głowie doszłam do wniosku, że teraz pewnie szykuje się do obiadu i ma moją osobę w głębokim poważaniu. Odeszłam od okna i poszłam wziąć prysznic. Kiedy położyłam się na łóżku, nawet nie wiem w którym momencie na moje powieki wpłynął sen i zamknął je. Wiem tylko tyle, że śnił mi się Matt i nie był to zbyt przyjemny sen…

~*~

Siedział przed biurkiem w gabinecie najwybitniejszego lekarza w USA i chował twarz w dłoniach. Nie wierzył w to, co przed chwilą usłyszał. Jak każdego roku wykonywał kontrolne badania przed rozpoczęciem sezonu reprezentacyjnego, bo takie były przepisy, ale zazwyczaj była to tylko i wyłącznie formalność, która wcześniej kosztowała go trochę utraty krwi. Tym razem nie skończyło się na tym. Kiedy spędzał ostatni weekend z Marysią przed wyjazdem do Stanów, otrzymał telefon ze szpitala, który sprawował medyczną opiekę nad reprezentacją siatkarzy. Kazali mu się wstawić osobiście, bo niepokoi ich jego wyniki. Był przekonany, że chodzi pewnie o jakieś niedobory w organizmie, bo po ligowym sezonie czuł się mocno zmęczony. Często też bolała go głowa, miał napady senności i był otępiały. Wmawiał sobie, że to fizyczne zmęczenie, dlatego zaproponował Marii wyjazd na 5 dni na Maderę. Portugalskie słońce miało przywrócić mu wigor i po kilku dniach odpoczynku zauważył, że czuje się znacznie lepiej. Zaraz po przyjeździe do Stanów zjawił się gabinecie profesora Swinga i zapytał o powody jego nagłej obecności tutaj. Bez większych ceregieli lekarz oświadczył mu, że w jego organizmie najprawdopodobniej rozwija się nowotwór, bo wyniki krwi na to wskazują. Zlecił szereg innych, bardziej precyzyjnych badań, ale od początku był pewny swojej diagnozy. Nie pomylił się. W organizmie Matta Andersena rozwijał się nowotwór mózgu.
-Proszę mi wierzyć, że jesteśmy w stanie pana wyleczyć, ale musi się pan poddać natychmiastowemu leczeniu. Zniszczylibyśmy w pańskich organizmie komórki nowotworowe, a potem wykonali operację  resekcji glejaka. Ma pan naprawdę spore szanse na wyleczenie.- nie chciał słuchać o tym ile ma szans na przeżycie. On po prostu chciał żyć i już. Miał dla kogo, miał po co. Przecież już niedługo rozpoczną się Igrzyska Olimpijskie w Londynie, a on razem ze swoją drużyną miał bronić złota. Walczył o pozycję w kadrze i kiedy udało mu się ją osiągnąć, to będzie musiał z niej zrezygnować. Nikt nie podpisze mu dokumentów o stanie zdrowia, które pozwoli mu wystąpić na olimpijskim turnieju.
-A co jeśli nie poddam się leczeniu?- lekarz popatrzył na niego jak wariata. A on chciał tylko rozpatrzyć wszystkie możliwości.
-To zostanie panu 7, może 12 miesięcy życia. Będzie pan wył z bólu, bo pojawią się silne bóle głowy, do tego wymioty. Nie zagwarantuję panu, że nowotwór nie da przerzutów do innego organu. Jest pan młody i powinien zrobić wszystko, by ratować swoje życie.- tak jest młody, za młody na to by umierać, ale też za młody na to, by spędzić być może ostatni dni swojego życia w szpitalu. Oszołomiony usłyszanymi wiadomościami bez słowa wyszedł z gabinetu i opuścił szpital. Letni wiatr owiewał jego twarz i osuszał łzy, spływające po policzkach. W kieszeni wibrował telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył na ekranie uśmiechniętą twarz Marysi. Dzwoniła do niego już wcześniej, ale wtedy nie mógł odebrać. Teraz też nie chciał tego robić, ale nie może przecież chować głowy w piasek i uciekać przed ukochaną kobietą. Jeszcze nie wie jak jej powie o tym, że jest chory, ale kiedyś będzie musiał to zrobić.
-No hej kochanie! Przepraszam, że wcześniej nie odebrałem, ale nie mogłem. Byłem u … kolegi ze szkoły, bo poprosił mnie o odwiedziny. A co u ciebie? Jak pobyt w Rzeszowie?- przez chwilę chciał powiedzieć, że był u lekarza, ale w ostatniej chwili się z tego wycofywał. Musiał dokładnie przemyśleć to, w jaki sposób o wszystkim jej powie. Na pewno nie jest to rozmowa na telefon. Będzie musiał jej wyjaśnić, że w razie jego śmierci, ona musi ułożyć sobie życie na nowo i nie zważać na to, że jego nie ma.
~Nie wiem jak ci o tym powiedzieć Matt, ale chyba jestem w ciąży. Przed chwilą zrobiłam trzeci test ciążowy i każdy z takim samym, pozytywnym wynikiem.  Sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, bo nie planowałam teraz dziecka, ale jak widać mojego życia nie można zaplanować i przewidzieć. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły?- łzy spływały mu coraz mocniej po policzkach, odbijając się od brukowanego chodnika. Gdyby nie miał świadomości, że jest poważnie chory, to pewnie teraz skakałby ze szczęścia na jednej z amerykańskich ulic, ale świadomość śmierci zakotwiczyła w jego głowie na dobre.
-No coś ty kochanie! Jestem szczęśliwy, że zostaniemy rodzicami. Przepraszam cię, ale muszę już kończyć, bo właśnie podjechała moja taksówka. Postaram się zadzwonić do ciebie jutro i wtedy sobie porozmawiamy dłużej. Kocham cię, pamiętaj o tym.- nie była to na pewno wymarzona reakcja na wiadomość o dziecku, ale na nic innego nie było go teraz stać. Rzeczywiście taksówka przyjechała teraz po niego i zawiozła do rodzinnego domu. W drzwiach spotkał najstarszą siostrę, Laie. Rzuciła się na jego szyję, gdy tylko upewniła się, że to na pewno on stoi w progu mieszkania. Nie był tu ostatnio częstym gościem. Z Laią od zawsze miał świetny kontakt i to ona była powierniczką wszystkich jego sekretów i tajemnic. Dziś obarczy ją kolejną. Zdjął buty i wszedł z nią do kuchni.
-Źle trafiłeś, bo jestem sama w domu, ale przynajmniej mama powinna niedługo wrócić.- podała mu szklankę soku i usiadła naprzeciwko niego. Nie sposób było nie zauważyć, że coś go gryzie. Z twarzy zniknął jego śnieżnobiały uśmiech, w spojrzeniu nie było już charakterystycznego błysku.
-Coś się stało?
-Mam raka. Przed chwilą dowiedziałem się, że Mary jest ze mną w ciąży. Nie wiem co mam zrobić, nie chcę ich zostawić…- emocje po raz kolejny wzięły nad nim górę. Nie wstydził się tych łez, choć były one efektem jego bezradności. Przyszło mu zmierzyć dość nierówną walkę z najcięższym jak do tej pory przeciwnikiem. Potężne zagrywki Zayceva czy jego niesamowite zbicia nie mogą równać się  z rzeszą komórek nowotworach, które podstępnie zwiększają swoją liczebność w niesamowitym tempie. Jedno słowo, a potrafi przekreślić wszystkie plany i nadzieje na dalsze lata. Zawsze śmiał się z dziadków, którzy mówili o śmierci, próbując się do niej przygotować. Traktował ten temat żartobliwie i nigdy nie podchodził do niego poważnie. Teraz on sam musi się przygotować na najgorsze, a przede wszystkim musi przygotować Marysię. Będzie musiał porozmawiać z trenerem reprezentacji i wytłumaczyć mu zaistniałą sytuację. O trenowaniu w jego przypadku nie może być mowy, bo nikt z taką diagnozą nie dopuści go na razie do treningów. Pojedzie do Polski i zorientuje się czy z ciążą jego dziewczyny jest wszystko w porządku, a potem być może zdecyduje się na to, by w wyznać jej prawdę. Już widzi ten wzrok pełen litości i ciurkiem wypowiadane słowa, że wszystko na pewno się ułoży. Nikt mu nie zagwarantuje, że z tego wyjdzie. Będzie walczył i nie podda się, ale musi Marii i dziecku zapewnić jakąś alternatywę. Wcale nie chodzi mu o to, że zostawi farbowanej blondynce dostęp do swoich kąt i zrobi odpowiedni zapis, upoważniający ją i dziecko do dziedziczenia po nim. On musi być przekonany, że gdyby nie udało mu się wyzdrowieć, to Marysia i dziecko będą pod dobrą opieką. Na pewno porozmawia o tym z jej bratem, ale nie chodzi mu o ten rodzaj opieki. Tu chodzi o innego mężczyznę, który nie będzie miał nic przeciwko opiece nad dzieckiem innego mężczyzny. Trzymając w ramionach płaczącą siostrę i ubolewającą nad stanem jego zdrowia wcale nie myślał o sobie, a tylko i wyłącznie o dziewczynie.
-Obiecaj, że będziesz się leczył i zrobisz wszystko, by wyzdrowieć?- to mógł jej obiecać, co też zrobił skinieniem głowy.
-A ty obiecaj mi, że jeśli nie uda mi się z tego wyjść to będziesz miała pieczę nad Mary i naszym dzieckiem?- zaniosła się falą płaczu, ale intensywny wzrok brata sprawił, że obiecała spełnić jego siostrę. Przynajmniej tego mógł być pewien…

~*~
U mnie jest wszystko szybko, u mnie jest dramatycznie i wiem, że przesadzam, ale nic nie mogę poradzić na to, że tak mi się to ułożyło w głowie.
Tea - 1 do 0 dla mnie, jeśli chodzi o nasze typowania :)
MISTRZ, MISTRZ RESOVIA! 
Widząc szczęśliwego Alka to aż po prostu chce się na niego patrzeć i patrzeć. Mam nadzieję, że na mnie jego uśmiech zadziała mobilizująco i dobrze będzie mi się pisać opowiadanie, które zainaugurowałam wczoraj <klik>. Chętne z Was zapraszam :)
Pozdrawiam i do napisania ;***

5 komentarzy:

  1. rozdział jak zwykle świetny. Ciekawe czy Matt da radę pokonać nowotwór. Bardzo lubie Mata ale wolała bym, żeby Marysia była z Jurkiem. Czekam na więcej i zapraszam do mnie na volleyball-lost-dreams.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze,ale się porobiło. Szkoda, mi Matta. Marysia zaszła w ciążę to tylko cieszy :)


    Maja.

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko z ojcem i z córką! To się porobiło. Wydawało się już, że Marysia znalazła szczęście u boku mężczyzny idealnego, który został ojcem jej dziecka, a tutaj najgorsze co może być - nowotwór. O ile w tamtym odcinku było mi szkoda Jurija, tak teraz szkoda mi Matta. Mam nadzieję, że on wygra ten najważniejszy pojedynek swojego życia i wygra z rakiem!

    No i jednak nie ZAKSA :( Gratulacje dla Resovi, ale szkoda, że to nie kędzierzynianie wygrali, przynajmniej dla mnie :D Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś małpiszonem wiesz? Przez ciebie zaraz zacznie mi być szkoda Matta a przecież go nie lubię. Istny melodramat nam szykujesz. A do tego szlachetny mat będzie dążył do spotkania z Jurą i tego by ten złożył mu obietnicę że ma sie zająć Marysia i dzieckiem gdy ten odejdzie z tego świata. Przypominał mi się jakiś film ale nie wiem pod jakim tytułem. Sama nie wiem chyba wolałabym czystą rywalizację miedzy Jurą a Mattem a nie tak że on jest chory, nie będę potrafiła się negatywnie do niego nastawi przez to. Nie wiem czemu ale wieść o ciąży mnie nie ucieszyła. Może przez to ze padam na twarz po całym przed i popołudniu spędzonym na pracy w ogrodzie. Ja bym wolała żeby to Jura był ojcem dziecka Maryśki, ale wiem ze to niemożliwe

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz to sie im dopiero wszystko pokomplikowało! Czyżby Matt miał poprosić Jurka o opiekę nad Marysią?? Szkoda, że teraz Jurij nie ma żadnych szans na odzyskanie serca żony, przegra z Mattem i jego choroba.

    OdpowiedzUsuń