Dwa tygodnie czekała na to aż
będzie mogła przepłynąć przez Atlantyk i spotkać się z nim. Dwa dni wcześniej
rozmawiała z Lotmanem, ale jego wizyta w Polsce okazała się bezsensowną, bo ona
wiedziała już o wszystkim. Przyjechała do niego akurat wtedy, gdy miał zaczynać
chemioterapię I to od razu z kopyta. Lekarz ostrzegał go, że może zostać
pozbawiany włosów, ale nie musi. Nie chciał na to czekać. Nie chciał oglądać
wychodzących włosów na poduszce czy umywalce w szpitalnej łazience. Jeszcze
przed wyjazdem przyjaciela poprosił go, bo przyniósł maszynkę i ogolił mu
głowę. Nie chciał tego robić, ale w końcu dał się przekonać. Z kroplówką
podpiętą do lewej ręki, leżał na łóżku i spoglądał w okno. Nie spodziewał się,
że dzisiejszego dnia na szpitalnym korytarzu usłyszy znany mu głos i polskie
przekleństwa. Z prędkością światła Maria wpadła do jego sali.
-Wytłumacz tej pani, że jestem
twoją dziewczyną!- zdenerwowana rzuca na niego wściekłe spojrzenie, a Matt
pokornie wysłuchuje jej prośby. Po jego słowach pielęgniarka nie chce już
wzywać ochrony, ale prosi Polkę, by nie przebywała z Andersonem dłużej niż 10
minut.
-Tyle mi wystarczy by ci
powiedzieć, że nie rozumiem jak mogłeś ukryć przede mną, że jesteś chory! Na co
ty w ogóle liczyłeś?! Że się nie dowiem?!- atakowała go z każdej strony,
wyrzucając mu egoistyczne zachowanie. Myślał, że oszczędzi jej tym nerwów, ale
znacznie się pomylił.
-Kochanie nie denerwuj się, bo
możesz zaszkodzić dziecku. Usiądź spokojnie, to wszystko ci wytłumaczę…-
usiadła, choć wcale nie była spokojna. Amerykanin opowiedział jej wszystko od
początku. Zaczął mówić o tym, że jeszcze podczas ubiegłego sezonu zaczął
odczuwać dziwne bóle głowy, które wcześniej mu się nie zdarzały. Zbagatelizował
sprawę myśląc, że na ból głowy się przecież nie umiera. Niestety bóle zaczęły
się nasilać i nie były już tak sporadyczne jak wcześniej. Pierwsza wizyta u
lekarza nie przyniosła żadnych konkretnych wiadomości. Nic nie mówił, bo nie
chciał robić zbędnego zamieszenia. Druga wizyta przyniosła wstępną diagnozę,
która spisywała jego życie na straty.
-Miałem wątpliwości i może
powiedziałbym ci o wszystkim, ale kiedy powiedziałaś mi o dziecku, nie mogłem
zrobić tego przez telefon. Bałem się, że się zdenerwujesz i to zaszkodzi
dziecku. Pojechałem do Polski, by zobaczyć co i jak. Czułaś się dobrze, ale mi
zabrakło odwagi. Wiem,
że jesteś na mnie zła, ale naprawdę chciałem dobrze. Trochę podłamała mnie wiadomość
o chorobie, ale nie bój się będę walczył, bo mam dla kogo.- prawą ręką dotknął
jej brzucha na potwierdzenie słów, że to ich dziecko i ona sama są dla niego
wystarczającą motywacją do działania. Z każdą minutą opowiadanej przez niego
historii, twarz Marysi była coraz bardziej mokra od łez. Może i była na niego
zła, ale gdzieś cała złość znalazła swoje ujście, zamieniając się ze
wzruszeniem. Przysunęła się bliżej Matta i objęła jego szyję, mocną się do
niego przytulając.
-Oboje sobie z tym poradzimy.
Wyzdrowiejesz, a wtedy dostaniesz nauczkę za to, że mi nie powiedziałeś. Wiesz
jak ja się martwiłam? Z dnia na dzień urwał się z tobą kontakt, nie
odpowiadałeś na żaden telefon. Już myślałam, że olałeś mnie i znalazłeś sobie
kogoś innego…- widać było, że było jest wstyd tych słów, ale wyznała mu całą
prawdę, a on nie miał do niej o to pretensji bo był świadom, że mógł zachować
się zdecydowanie lepiej.
-To znaczy, że jesteś jeszcze o
mnie trochę zazdrosna? Nawet, że wyglądam teraz jak wyglądam.-przejechał dłonią
po swojej łysej głowie, a Marysia powtórzyła jego gest. Znów pod jej powiekami
pojawiły się łzy. Nie dane im było ze sobą rozmawiać dłużej, bo pielęgniarka
pojawiła się już w obstawie lekarza, który kategorycznie był za tym, by dziewczyna
opuściła salę. Zanim wyszła, złożyła na ustach Matta namiętny pocałunek, a do
uchu szepnęła:
-Zostaję z tobą…
~*~
Wiadomość o chorobie Andersona
gruchnęła w sportowej prasie jak grom z jasnego nieba. Nikt się nie spodziewał,
że z tej przyczyny przyjmujący nie gra w Lidze Światowej. Sam myślałem, że
chodzi być może o jakiś konflikt czy inną wizję zespołu. Jego choroby nie
wymyśliłbym nawet w najczarniejszych snach. Ktoś może pomyśleć, że jestem
szczęśliwy z tego powodu, bo facet rozbił mi małżeństwo, więc teraz ma za
swoje. Z wiadomych względów nie darzę go sympatią, ale nigdy nie życzyłem mu
tego, by chorował czy stracił życie. To nie w moim stylu. Niestety wiem jak
wygląda walka z nowotworem, bo ojciec jest już w jego ostatniej fazie i nie
wiele wskazuje na to, że mogłoby się coś poprawić. Wczoraj lekarz jasno dał do
zrozumienia, że medycyna jest w tym przypadku bezradna i jedyne co można dla
niego zrobić, to pomóc umrzeć bez bólu. Dużo czasu zajęło mi zanim przełamałem
w sobie wewnętrzny opór i odwiedziłem go w szpitalu. Był taki… bezbronny. Na
twarzy nie miał tej swojej nieustającej złości i wyższości nad innymi. Całe
dotychczasowe życie uważał się za kogoś lepszego niż inni, a teraz przyszło mu
umrzeć jak wszyscy. Nie wiedziałem o czym mam z nim rozmawiać. Żal cały czas
siedzi we mnie głęboko i już nigdy nie wyjdzie. Nie mniej jednak nie chciałem
na nowo roztrząsać tego tematu. Zapytałem go tylko raz, dlaczego to zrobił? Co
odpowiedział? Że teraz sam nie wie. Wcześniej kierował się tym, że Marysia była
Polką, a on nie mógł pozwolić, by weszła do jego rodziny. Nie mogłem pojąć, że
można być do tego stopnia zapatrzonym w partię, by posunąć się do takiej
zbrodni. Powiedziałem mu nawet wtedy, że jest taki sam jak ci ludzie, którzy
wymordowali tysiące polskich istnień w Katyniu czy Charkowie tylko dlatego, że
byli Polakami. Gdybym wcześniej posunął się do takich słów to pewnie dostałbym
w twarz, a teraz przyjął je nad wyraz spokojnie. Opowiedział mi o tym jak
ciężko było mu dostać się do partii i w niej zaistnieć. Twierdził, że to jest
jak nałóg, że z tego nie można od tak zrezygnować i robi się wszystko tylko po
to, by cały czas być na szczycie i nie dać się zepchnąć. Każde jego słowo
traktowałem jak formę usprawiedliwienia się, a ja żadnego usprawiedliwienia
przyjąć nie potrafię. Wiem jednak, że jemu takie rozmowy są potrzebne, bo on w
ten sposób rozlicza się ze swojego życia. Może lepiej będzie mu odejść, gdy
powie mi wszystko co leży mu na sercu?
Dzień wolny między jednym
wyjazdem na Ligę Światową a drugim poświęciłem na wizytę u niego. Siedziałem na
korytarzu, czytając rosyjską gazetę sportową. Duża część artykułów rozpisywała
się właśnie na temat Amerykanina. Zacząłem się zastanawiać jak z tym wszystkim
radzi sobie Marysia. Na pewno jest jej ciężko. Zadzwoniłbym i zaoferował swoją
pomoc, ale nie chciałem się narzucać. Nie chciałem, by znów myślała, że w ten
sposób chce coś ugrać dla siebie. Od naszej rozmowy w Rzeszowie trochę się
zmieniło. Oczywiście nadal jest na pierwszym miejscu w moim sercu, ale już
zdecydowanie spokojniej podchodzę do tego, że ktoś zajął moje miejsce. Nie ma
już we mnie tego obłędu, by za wszelką cenę ją odzyskać. Ciężko jest się
pogodzić z tym, że nie ma już naszego związku, ale z każdym dniem powinno być
coraz lepiej. Ostapienko dzwoniąc do mnie miał nadzieję, że sprzeda mi newsa
odnośnie choroby Andersona i z jego słów wyczytałem, że powinienem się z tego
powodu cieszyć, bo konkurencja sama być może się wyeliminuje. Choć bardzo
chciałbym, byśmy razem z Marią spróbowali od nowa ułożyć nasze stosunki, to
jednak nie takim kosztem. Nie chcę jego śmierci tylko dlatego, bo chcę zająć
ponownie miejsce u boku Beim. Różne rzeczy mam za
uszami i nie wszystkie moje zachowanie były powodem do domu, ale bez przesady.
-Przepraszam, ale dziś nie będzie
pan mógł zobaczyć się z tatą, bo jego stan się pogorszył i musimy przewieźć go
na izolatkę, gdzie nie można będzie do niego wchodzić. Każda, nawet
najdrobniejsza infekcja mogłaby go teraz zabić.- przyjmuję te słowa spokojnie,
choć gdzieś na dnie serca czuję coś w rodzaju smutku. To w końcu mój ojciec.
Kawał skurwysyna tak nawiasem, ale jednak ojciec. Ten sam lekarz już wcześniej
nie dawał nadziei na to, że stan zdrowia może się poprawić. Najważniejszą
rozmowę z nim mam już za sobą. Mam nadzieję, że będzie mu lepiej odchodzić ze
świadomością, że rozmawiał ze mną przed śmiercią. Dalszy pobyt w szpitalu
okazuje się zbędny. Wychodzę na zewnątrz i wsiadam do auta. Pojadę do mamy i
spędzę z nią więcej czasu niż zakładałem. Zasłużyła na to. To od niej
otrzymywałem najwięcej wsparcia po rozstaniu z żoną i to ona każdego dnia
pokazuje mi, że po wszystkim można się podnieść. Ona po dość destrukcyjnym
małżeństwie z ojcem potrafiła zacząć wszystko od początku. Nawet ostatnio
powiedziała mi, że w jej życiu pojawił się pewien mężczyzna. Nie miałem prawa
mieć do niej pretensji o to, że chce ułożyć sobie życie. Ba, ja nawet byłem z
tego powodu szczęśliwy. Gdy będę miał pewność, że zostawiam ją w Rosji w
dobrych rękach, łatwiej mi będzie przenieść się do innego kraju, by podjąć grę
w klubie. Od dłuższego czasu rozważam propozycję odejścia z Superligi i
spróbowania swoich sił w zupełnie innym miejscu. Odpadają Włochy, bo tam już
byłem i nie kojarzy mi się to państwo z niczym przyjemnym. Sama sprawa
organizacyjna ligi nie napawa optymizmem, coraz więcej klubów przestało być
wypłacalnymi. Mój menager prowadzi dość intensywne rozmowy z obecnym mistrzem
Polski. Klub z Rzeszowa jest podobno zainteresowany moimi usługami. Wiem też,
że nie zaczynałbym tam zupełnie od zera, bo w stolicy Podkarpacia jest rodzina
Ignaczaków i miałbym na kogo liczyć. Jeszcze im o tym nie mówiłem, ale myślę,
że nie będą mieli z tym problemu. Krzysiek wiele razy mówił mi, że z trudem
przyszło mu się przyzwyczaić do tego, że jestem jego szwagrem, ale teraz jest
mu zdecydowanie trudniej się odzwyczaić.
Na klatce schodowej do mieszkania
mamy rozdzwonił się mój telefon. Zanim go wygrzebałem z „nerki”, to sygnał się
urwał. Sprawdziłem więc numer i dochodząc do wniosku, że kompletnie nie wiem do
kogo należy, nie odzwaniałem. Wyszedłem z założenia, że jak ktoś będzie chciał
się ze mną skontaktować, to na pewno zadzwoni ponownie.
-Jurij! Tak się cieszę, że cię
widzę synku.- gorące powitanie ze strony mamy nie powinno być dla mnie żadną
nowością, a mimo wszystko za każdym razem robi mi się cieplej na sercu. Zbliżam
się nieubłaganie do 30, a w jej obecności cały czas czuję się jak mały
chłopiec, któremu pomoże i obronie przed całym światem. Wchodząc do salonu
dostrzegam, że w przedpokoju na wieszaku wisi jakiś płaszcz, a obok grzejnika
stoją buty. Wydaje mi się, że będę miał za chwilę poznać wybranka mamy. Nie
wiem jak mam się w tej sytuacji zachować, więc najlepiej postawić na
naturalność. Wszedłem do salonu i wyciągnąłem do mężczyzny dłoń.
-Aleksander Marozov. Miło mi cię
poznać. Olga mi wiele o tobie opowiadała…- na pierwsze rzut oka sympatyczny
facet. Rozmowa zawiązuje się sama. Marozov musi być dobrze zorientowany w moich
polskich konotacjach, bo nawiązuje właśnie do nadwiślańskiego kraju oraz do
tego, że odbywał tam swego czasu praktyki prawie 30 lat temu. Włączyłem się do
rozmowy, opowiadając o miejscach, które udało mi się w Polsce zobaczyć, a jest
ich naprawdę sporo. Przede wszystkim trzeba zacząć od Krakowa, który zawsze
będzie mi się dobrze kojarzył. Jakiś czas temu Aleks powiedział, że gdyby nie
ten wyjazd do Polski, to być może całe moje życie potoczyłoby się inaczej i
pewnie miałby rację. Odpowiedziałem mu, że nie żałuję, nawet z perspektywy tego
jak to się skończyło. Może tak musiało się stać, bym mógł przeżyć wiele
pięknych chwil wspólnie z Marią, bo przecież nie zawsze było źle. Późniejsze
wizyty w ojczyźnie byłej żony wspominam równie dobrze, te prywatne jak i
związane z siatkówką.
-Synku, telefon twój dzwoni.- z
rozmyślań wyrywa mnie głos mamy. Ten sam numer, który wcześniej pierwszy raz widziałem na oczy. Niepewnie odebrałem połączenie. Momentalnie po drugiej stronie
usłyszałem języki angielski wypływający z ust amerykańskiego przyjmującego. Prędzej
spodziewałbym się telefonu od diabła niż od niego. Nie silił się na zbędne
tłumaczenia, tylko od razu przeszedł do konkretów. Bez ogródek mówił mi o
swojej chorobie, dając wyraźnie do zrozumienia, że bierze poprawkę na to, że
może mu się nie udać jej pokonać. Najzwyczajniej w świecie mu współczułem, zapominając
na chwilę o tym, że jego osoba jest tak naprawdę źródłem mojego nieszczęścia. Tak
jak mówiłem wcześniej, mogę za nim nie przepadać, ale źle mu nie życzę. W tym
wszystkim trzeba pomyśleć też o Marii i ich nienarodzonym dziecku. On o tym pomyślał.
Zapytał mnie czy po jego ewentualnej śmierci zająłbym się Beim i ich
maleństwem. Zbaraniałem. Czułem się tak, jakby ktoś spuścił mi coś ciężkiego na
głowę. Jeszcze nie dawno sam oferowałem swoje usługi Marii, ale była to
zupełnie inna sytuacja. Rozum mówił, że to nie może się udać, że Marysia nie
dopuści mnie do siebie, nawet jeśli Anderson zamknąłby oczy na wieki. Serce jednak
podpowiadało co innego. Nie potrafiłem mu odmówić bo czułem, że jest to dla
niego ważne. Dla mnie też by było. Gdybym był w jego sytuacji, chciałbym mieć
pewność, że ukochane osoby sobie beze mnie poradzą.
-Jesteś tego pewny Matt?- chyba
pierwszy raz zwróciłem się do niego bez żadnej złości w głosie. Ta rozmowa coś
mi uświadomiła. Wcześniej byłem przekonany, że Amerykanin chciał mi zagrać na
nosie, podbierając mi moją żonę. Nie chciałem wierzyć, że to z jej przyczyny
rozpadło się nasze małżeństwo. Teraz mogę mieć pewność, że on tego nie zrobił
przeciwko mnie. Po prostu się zakochał, a ona odwzajemniła to uczucie dochodząc
do wniosku, że to co zdarzyło się między nami przestało istnieć.
-Możesz być pewien, że w razie
potrzeby zaopiekuję się Marią i dzieckiem, ale wiedz, że z całego serca życzę
ci powrotu do zdrowia. Nie łudźmy się, że będziemy przyjaciółmi bo to
nierealne, ale trzymam kciuki za twoje wyzdrowienie. Pamiętaj, że masz dla kogo
walczyć…
~*~
Przyznaję bez bicia, że nie miałam ochotę na publikację tutaj, bo rozdział był w ogóle nienapisany, a mi nie chciało się do niego usiąść. Może teraz będzie z tym lepiej, na co osobiście liczę. Za błędy przepraszam, zwłaszcza za tego Andersena, ale mój program się uparł na to nazwisko. Tym razem tego pilnowałam, sprawdziłam i mam nadzieję, że błędu nie popełniłam.
Nie mogę doczekać się sobotniego meczu i gry naszego trio w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Czemu mam przeczucie, że może być pięknie? Nie mam pojęcia. Pięknie będzie też już całkiem niedługo z racji tego, że rozpoczyna się Liga Światowa. Przestaną się liczyć rywalizacje klubowe i znów wszyscy złączą się pod jednym szyldem o nazwie "Polska". I like it :)
Pozdrawiam i do napisania:***