Nie
myślałam, że będę się tak denerwować. Mam 27 lat, jestem dojrzała. Nie
nastawiam się na nic szczególnego po ślubie, bo i tak z Mattem żyjemy jak mąż
z żoną. Julka jest dopełnieniem naszego szczęścia, w przyszłości pewnie pojawi
się kolejne dziecko, może nawet dwójka. W sumie mogliśmy zrezygnować z tej
uroczystości, ale teraz nie ma już od niej odwrotu. Nie, nie mam wątpliwości.
Trochę się tylko boję. Mam już jeden ślub na koncie i z doświadczenia wiem, że
wiele się po nim zmienia, w moim przypadku zmieniło się na gorsze. Teraz tak
nie chcę i wierzę, że tak nie będzie. Nie pozwolę na to. Bardzo kocham szatyna
i za dobrze mi z nim, bym łatwo miała z niego rezygnować.
Siedzę
przed dużym lustrem w pokoju Lai. Siostra przyszłego męża właśnie spina do kupy
ostatni kosmyk moich włosów. Tu organizacja ślubu wygląda zupełnie inaczej,
choć wielu się wydaje, że jest mega wystawna i kosztowna. Byłam pewna, że w
dniu ślubu w pokoju panny młodej panuje harmider, a drzwi nie zamykają się, bo
kosmetyczka wchodzi, fryzjer wychodzi. Nie ma tak. Moją fryzurą zajęła się
szwagierka i już widzę, że efekt będzie niesamowity, może nawet lepszy niż spod
ręki wykwalifikowanego fryzjera. Paznokcie mam już zrobione, wczoraj Frencha
pomogła mi zrobić Magda. Też nie spodziewałam się, że ma do tego aż taki dryg,
wszystko wyszło jak spod matrycy w salonie kosmetycznym.
-Zaraz
przyniosę drugie lusterko to zobaczysz jak włosy prezentują się z tyłu.- Laia
wyszła, a ja znów się zamyśliłam. Nad swoim szczęściem. Wiele spraw ostatnio kończy
się tak, jak sobie tego życzę. Matt jest zdrowy, wyniki wychodzą dobrze. Zdołał
wrócić do siatkówki na takim poziomie do jakiego zdążył wszystkich
przyzwyczaić. Julia rozwijała się wspaniale. Widać, że będzie mądrą
dziewczynką, ku uciesze rodziców i bliskich. Pomyślnie zakończyłam swoje
małżeństwo z Jurijem i do tego jeszcze zamiast wroga, zyskałam wspaniałych
przyjaciół, bo zarówno z nim jak i z Magdą świetnie się dogaduję. Wreszcie też
wyprostowałam wszystko z Piotrkiem i znów jest tak, jak było kiedyś. Czuję, że
jest ze mną, że mogę na niego liczyć, a to wiele dla mnie znaczy. Czy to
możliwe, żeby wszystko szło tak dobrze? A może to tylko cisza przed burzą i
muszę się spodziewać, że prędzej czy później przyjdą chude lata? Naiwna nie
jestem i wiem, że cały czas nie może być dobrze, ale nie chciałabm stracić ani
jednej rzeczy z wcześniej wymienionych. Mogę mieć problemy w pracy, mogę zyskać
kilka niechcianych kilogramów, ale tego co udało mi się osiągnąć, nie
chciałabym naruszać i zmieniać.
-Podoba
się?- czy podoba? Jest dokładnie tak, jak chciałam. Ostatnio moje włosy trochę
straciły na objętości, więc nie pozostawało mi nic innego, jak w sztuczny
sposób jej im dodać. Siostra Matta zrobiła wszystko tak, jak chciałam. Wstałam
od lustra i przejrzałam się w jego odbiciu z dalszej perspektywy.
-Wiesz,
że cię kocham?- bym zapomniała. Mam wrażenie, że zyskałam też siostrę.
Upragnioną wymarzoną. Owszem, cała
rodzina przyszłego męża składa się ze wspaniałych ludzi, ale siłą rzeczy z
wszystkimi nie da się mieć tak bliskiego kontaktu. Mi z Laią się udało. Dobrze
się rozumiemy. Widać, że ona bardzo
kocha swojego brata i najwyraźniej nam obu zależy na jego szczęściu. To nas
między innymi łączy i do siebie zbliża. Pocałowałam jej policzek i podeszłam do
szafy, gdzie wisi moja suknia ślubna. Tu mi nikt nie może powiedzieć, że nie
powinnam wystąpić w jej śnieżnobiałym odcieniu. Tu normalną rzeczą jest, że
dzieci świętują dzień ślubu wraz ze swoimi rodzicami. Julcia może nie rozumie
do końca co się wokół niej dzieje, ale w
przyszłości będzie mogła opowiadać dzieciom w szkole, że była na ślubie swoich
rodziców.
-Zakładaj
już tę suknię, bo nie mogę się doczekać
efektu końcowego.- mam podobnie. Wszystko niby robi się z myślą, by suma
summarum do siebie pasowało, ale dopóki człowiek tego nie zobaczy na samym
końcu, to nie jest pewien czy udało mu się to osiągnąć. Zdecydowałam się na
prostą, najzwyklejszą suknię ślubną z dekoltem amerykańskim<klik>, co oznacza, że
jest on sporych rozmiarów, a ja muszę bardzo uważać, by nie było w nim za dużo
widać. Jeśli chodzi o tę kwestię, to podczas zakupów trochę poróżniłam się z
przyszywaną siostrzyczką. Ona widziała mnie w sukni rodem z ekranizacji bajek
Disneya, a ja nie miałam parcia na to, by wyglądać jak księżniczka. Owszem, te
rozłożyste doły i na mnie robią wrażenie, ale nie jestem przekonana do wygody,
a przecież zamierzam tańczyć na swoim weselu do białego rana. Mam nadzieję, że
będę się prezentować w swoim zakupie całkiem dobrze i Laia wybaczy mi to, że
jej nie posłuchałam.
-Podasz mi
buty<klik>?- bez szaleństw jeśli chodzi o wysokość szpilki. I tak jestem wysoka, a
jakbym pozwoliła sobie na ponad dziesięciocentymetrowe buty, to wyglądałabym
przy mężu jak jakieś monstrum. Kremowe obuwie idealnie dopasowało się do mojego
stroju. Przejrzałam się w lustrze z dalszej odległości. No dobra, raz w życiu
mogę nieskromnie powiedzieć, że wyglądam nawet lepiej niż dobrze. Jeszcze raz
oddaję się w ręce przyszłej szwagierki i pozwalam na swojej szyi zapiąć
delikatny wisiorek z cyrkoniowym serduszkiem<klik>
-A tu
masz coś pożyczonego. Ode mnie, ale zawsze.- zapięła mi na ręku bransoletkę z
cyrkonii<klik>. Widzę, że ktoś tu studiował zwyczaje związane ze ślubem w polskim
realiach. Nie zdziwiła mnie niebieska podwiązka lądująca na moim udzie. Laia
zadbała dosłownie o wszystko. Kiedy wstałam z krzesła, obróciła mnie wokół
własnej osi i przytuliła do siebie mocno. Nigdy nie miałam siostry, a czuję się
tak, jakby ona była nią od zawsze.
-Gotowa
na to, by olśnić naszego Matta?- kiwam pewnie głową. Zanim jednak wychodzimy z
pokoju, pojawia się w nim Julka z maleńkim bukiecikiem kwiatów. Podbiega do
mnie i wtula w moje nogi.
-Tatuś
jus jest!- no tak, to on przywiózł jej ten bukiet. Całuję moją małą księżniczkę
w czubek głowy i trzymając ją za rękę, wychodzę z pokoju. Panna Anderson dumnie
kroczy za mną. Czeka nas zejście po schodach. Kiedy jesteśmy już u ich kresu
dostrzegam przyszłego męża i jego drużbów. Stoi odwrócony tyłem, coś zawzięcie
tłumaczy Lotmanowi. O moim przybyciu znać daje mu krząkanie wydobywające się z
ust Jurija. Matt odwraca się i nie może ukryć zdziwienia. Chociaż może to nie
zdziwienie a zachwyt? Już sama nie wiem. Robi kilka kroków w moją stronę i
podaje mi rękę. Nic nie mówi. Gdy stoimy naprzeciwko siebie twarzą w twarz
uśmiecha się, jak to tylko on potrafi.
-Kocham
cię.- podnosi moją dłoń i składa na niej delikatny pocałunek. Dostaję bukiet
kwiatów z rąk Piotrka. Wtulam się w niego.
-Wyglądasz
przepięknie.- całuję jego policzek. Wpadam w ramiona Lotmana, który już teraz
życzy mi wytrwałości u boku swojego przyjaciela. W żartobliwy sposób przestyga
mnie przed nim, ale oboje wiemy, że Anderson to typ człowieka, który nie
skrzywdziłby nawet muchy. Podchodzę do Jurija. Jego wyciągnięte w moją stronę
ramiona kuszą. Przytulam się do niego. Cieszę się, że tu jest, że jest tu z
Magdą i, że wszystko tak się potoczyło.
-Mam
nadzieję, że oboje będziemy szczęśliwi. Zawsze będziesz dla mnie ważna, nic
tego nie zmieni.- on też jest dla mnie wyjątkowy. To u jego boku poznawałam
świat, uczyłam się życia. Byłam szarą dziewczynką z niewielkiej mieściny. On
pokazał mi, że z ukochaną osobą można wszędzie zaznać szczęścia.
-Moja
siostrzyczka!- w drzwiach pojawia się Igła ze swoimi pociechami. Iwonka siedzi
już na krzesłach w ogrodzie. Dość niespodziewanie okazało się, że mój brat
kolejny raz zostanie ojcem. Ciąża jest już zaawansowana i z tego powodu nie
wiadomo było czy bratowa w ogóle pojawi się w Nowym Yorku, ale ona jest taka
uparta, że zdołała przekonać lekarza prowadzącego ciążę do tego, że będzie na
siebie uważać i nic nie zagrozi jej i dziecku.
Wszyscy
wyszli już do ogrodu, a ja razem z Krzyśkiem musiałam chwile odczekać, by mieć
należyte wejście. Brat przygląda mi się uważnie z miłością w oczach. Tak dużo
musieliśmy przejść, by w końcu móc możliwość się poznać. Są dni, kiedy
zastanawiam się jak ja potrafiłam bez niego funkcjonować. On jest po prostu
wszędzie, zawsze służy pomocą i dobrą radą. Nie jednokrotnie też potrafi mnie
solidnie opierniczyć. Jak każe rodzeństwo mamy ze sobą ciche dni i krzyczymy
sobie, że mamy nie wtrącać się nawzajem w swoje życie, ale do niego pierwszego
biegnę z problemem, a on do mnie pierwszej dzwoni żaląc się na bolące kolana
czy morderczo ciężkie treningi. Tak to już musi być. Rodzeństwo musi żyć ze
sobą jak pies z kotem, bo inaczej nie byłoby rodzeństwem.
-Prowadź
mnie Krzysiu.- chwyta mnie za rękę wychodzimy. Zgromadzeni goście wstają z
miejsc, wsłuchując się w pierwsze takty ślubnej melodii. Jestem szczęśliwa.
Najszczęśliwsza.
~*~
Piękna z
nich para. My chyba nie pasowaliśmy tak do siebie, sam już teraz nie wiem i nie
chce już się nad tym zastanawiać. Trzymając w objęciach narzeczoną, bujam się w
rytm piosenki. Dobrze znanej mi piosenki. To jedna z ulubionych piosenek
Marysi. W uszach odbija mi się jej wykonanie jeszcze z Krakowa. Z uśmiechem
przypominam sobie tamtą sytuację. Gdzie bym się teraz znalazł, gdyby nie to
wyjście do klubu w Polsce i poznanie Beim? Może i nam nie wyszło, może i było
dużo bólu i rozgoryczenia, ale nie zamieniłbym tego. Odlazłem się w tej
rzeczywistości, jaką przyniosło życie. Pokochałem Madzię i jestem z nią
szczęśliwy. Mam nadzieję, że w przyszłości i nam uda się stanąć na ślubnym
kobiercu. Na razie się nie spieszymy, w spokoju i euforii oczekujemy na
narodziny potomka. Nie chcemy znać płci. Chcemy tylko by urodziło się zdrowie,
a potem już we dwoje zadbamy, by miało wspaniałe dzieciństwo.
-Może
zatańczymy z parą młodą?- przystaję na propozycję narzeczonej. Wykonuję ostatni
obrót, całuję jej dłoń i obejmując się w pasie, podchodzimy do zapatrzonych w
siebie jak w obrazek nowożeńców. Aż żal przerywać takie chwile, ale widzę, że z
godziny na godzinę Magda jest coraz bardziej zmęczona i myślę, że niedługo
będziemy się zbierać do wynajętego w hotelu apartamentu, by brunetka mogła
trochę odpocząć.
-Odbijamy.-
oddaję Amerykaninowi Magdę, a sam tańczę z jego żoną. Z głośników popłynął
jakiś szybszy kawałek. Nigdy nie miałem problemów z tańcem, a dzisiejszy dzień
wyzwolił we mnie dużą dawkę dobrego humoru, więc nie zamierzałem oszczędzać
panny młodej. Wirowaliśmy wokół innych par. Nadawałem odpowiednio szybkie
tempo, a Marysia dotrzymała mi kroku. Widziałem podziw na twarzy innych. A może
to nie był podziw tylko zdziwienie? Nie jest tu zgromadzonym obcy fakt, że
jesteśmy po rozwodzie. Nasze relacje budzą kontrowersje, no bo kto zaprasza na
ślub byłego męża z narzeczoną i do tego jeszcze tak dobrze się z nim bawi? Nie
raz Beim mówiła, że nasze życie już od dawna nie ma nic wspólnego z
normalnością, a mi w ogóle to nie przeszkadza. Gdy piosenka się kończy, my stajemy
w miejscu śmiejąc się do siebie promiennie.
-Cholera,
nie mam siły! Ale poczekaj, ja też ci pokażę co potrafię!- puściła moją rękę i
podbiegła do puszczającego muzykę chłopaka. Szepnęła mu coś na ucho, a ten z
uśmiechem przytaknął jej głową. W ogrodzie rozbrzmiała piosenka z polskiego
disco polo. Znam ją, choć nie mogę odtworzyć sobie w głowie tytułu. Teraz to
ona pokazuje mi, że taniec nie jest jej obcy. Wokół nas tworzy się kółko, do którego ktoś wpycha
Magdę i Matta. Nawet nie chce myśleć jak to komicznie musi wyglądać z boku, ale
my śmiejemy się do szaleństwa. Gdy kończymy, rozbrzmiewają brawa. Brawa dla nas
za to, że możemy być przykładem dla innych rozwiedzionych małżeństw. Z
perspektywy czasu wiem, że szkoda byłoby tych straconych lat wspólnego życia.
Ona zna mnie, ja znam ją i taka wiedza
może w przyszłości zaowocować, gdy któremuś z nas potrzebna będzie pomoc.
-Teraz
ja mogę prosić Marysię do tańca?- obok nas pojawia się Nowakowski. Z uśmiechem
oddaje mu pannę młodą, a sam idę do narzeczonej, która odstąpiła pana młodego
Judycie. Wymkniemy się chyba po angielsku, bo już widzę, że Magda słania się na
nogach, a nie ma sensu też robić zbędnego zamieszania związanego z naszym
pójściem. Chwytam ją za rękę, żegnamy się ze znajomymi, dziękując za dobrą
zabawę i idziemy do jednej z taksówek, które przyjechały tu już dobrą godzinę
temu i czekają na to, by rozwozić gości weselnych. Jeszcze raz oboje odwracamy
się do tyłu, gdy za plecami usłyszeliśmy głośne śmiechy.
-Mam
nadzieję, że niedługo wszyscy zatańczą na naszym weselu.- brunetka wtula się w
moje ramię. Skoro oboje mamy podobne marzenia, to w niedalekiej przyszłości
należy się spodziewać, że się spełnią…
~*~
Niby
taki niepozorny, niby taki Cichy Pit na boisku, ale na parkiecie zawsze był
lwem. Wchodził na niego pierwszy, a schodził ostatni. Zawsze w rytm muzyki,
nigdy jej na przekór. Po ekscesach z byłym mężem jego bezpieczne ramiona i
wolna piosenka w tle są dobrym momentem na odpoczynek i na rozmowę. Tak się
cieszę, że tutaj jest, że już na nic się nie gniewa i o nic nie ma pretensji.
Cieszę się również, że zmiana Maciejak nie okazała się złudna i krótko trwała.
Widać, że kocha Piotrka i stara się zrozumieć, że czasami siatkówka wysuwa się
na pierwsze miejsce w ich życiu. Sama wiem po sobie, że nie jest łatwe zaakceptować
taką sytuację. Gdy byłam tylko szarym i zwykłym kibicem, to nie miałam pojęcia
o tym ile wysiłku i zaangażowania kosztuje moich ulubieńców osiągnięcie
znaczącego sukcesu. Nie miałam też pojęcia jak wiele muszą poświęcić ich
bliscy, by setki tysięcy ludzi przed telewizorami czy na sportowych halach
mogli fetować zwycięstwa swoich drużyn. Teraz wiem. Wiem co to znaczy zasypiać
i budzić się z zimną częścią łóżka. Wiem jak to jest zostawać ze wszystkim
samemu, czasem nie radząc sobie z nawałem domowych obowiązków. Jest też druga
strona medalu. Zdążyłam poznać jak to jest, gdy ukochany mężczyzna wchodzi na
najwyższy stopień podium, a z jego twarzy nie znika uśmiech. W takich chwilach
zapomina się o wszystkich przeciwnościach i niedogodnościach. Wierzę, że Judyta
też się do tego przyzwyczai i będzie nawet potrafiła czerpać z tego radość.
-Nigdy
bym nie pomyślał, że będę się bawił na twoim weselu w okolicach Time Square. Mam
nadzieję, że będziesz szczęśliwa, bo jeśli nie, to zapomnę o naszej przyjaźni
ze Stanami Zjednoczonymi i osobiście powieszę Andersona za jaja na suchej
gałęzi.- z dezaprobatą uśmiecham się do niego.
-Weź
mnie nie strasz, bo ja chcę jeszcze synka mieć. Sam się ostatnio żaliłeś, że
jeszcze chrzestnym nie jesteś, więc musisz chuchać na mojego męża, a nie czyhać
na jego męskość.
-Mówisz,
że jak urodzisz kolejne baby, to ja będę ojcem chrzestnym?- jego oczy
zaświeciły jak miliony monet. No, a kto nie daje mi spokoju już od roku,
wiercąc dziurę w brzuchu i na każdym kroku podkreślając swoje predyspozycje do
bycia wzorem dla młodych pokoleń?
-No
przecież ci obiecałam, a ja dotrzymuję słowa.
-To
teraz cię zostawię i idę do hotelu, poprzebijać w waszym pokoju wszystkie gumki
w nocnej szafce. Ja chce już!- wariat! Kochany wariat. Otaczam się wspaniałymi
ludźmi, którzy wiele dla mnie znaczą. Nie oddałabym ich za żadne skarby. Nie
oddałabym za żadne skarby ukochanej córeczki, która męczy teraz Laię, by z nią
tańczyła kankana. Nie oddałabym swojego męża, który spogląda na mnie ukradkiem,
pokazując swoją śnieżnobiałą klawiaturę zębów. Nie oddałabym nikomu Krzyśka i
jego rodziny, bo mimo że tak często wtrącają się w moje życie, to bez nich
byłoby nudno. Nie oddałabym Piotrka, bo on zawsze był i zawsze musi być. Oddam
jedynie swojego byłego męża Magdzie, bo oni są sobie pisany. My nie byliśmy,
ale perspektywa czasu pokazała, że nie wyszliśmy źle na tym rozwodzie. Zawsze
będzie w moim sercu, ale już nie na tych samych prawach…
Koniec.
Żegnam, Paulinkaa